Kobiety w dyplomacji

Jaka jest obecnie rola kobiet w dyplomacji? Joanna Gulbińska rozmawia z Panią Ambasador Rzeczpospolitej Polskiej w Londynie – Barbarą Tuge-Erecińską, która spotyka się z wieloma pozytywnymi opiniami o Polakach, opowiada o tym jak zaczęła się jej kariera oraz jakie to uczucie stać na czele jednej z najważniejszych placówek dyplomatycznych naszego kraju na świecie.

Jaka jest rola Ambasadora na obczyźnie?

BTE: Najkrócej ujmując, rolą Ambasadora jest sprawić, żeby polska flaga wysoko powiewała i była widoczna w kraju urzędowania, żeby polska obecność była dostrzegana i żebyśmy w jak najlepszy sposób reprezentowali nasz kraj. Ambasador ma za zadanie dbać o interesy Polski w dialogu politycznym, w ważnych rozmowach na tematy polityki zagranicznej, w sprawach promocji polskiej gospodarki i wymiany gospodarczej pomiędzy naszymi krajami. Bardzo istotną sprawą jest dbanie o to, żeby nasi obywatele przebywający w tym kraju mieli swoje prawa zagwarantowane i respektowane.

Z jakimi obecnie wyzwaniami muszą się liczyć Polacy, którzy przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii lub już tutaj mieszkają?

BTE: Wyjazd do obcego kraju jest zawsze bardzo trudną i odważną decyzją. Myślę, że na taki krok decydują się ludzie, którzy potwierdzają opinię o Polakach jako o narodzie przedsiębiorczym, który bierze swój los w swoje ręce i ma odwagę szukać dla siebie lepszego życia. Każdy na swój własny sposób definiuje, co dla niego te dobre czy lepsze życie oznacza.

Myślę, że problemy którym Polacy muszą stawiać czoła mogą być różne. Poczynając od tego, że nie zawsze dobra, o ile jest w ogóle, znajomość języka, co ogranicza możliwość zorganizowania sobie najbardziej podstawowych rzeczy, jak na przykład mieszkanie. Jest to także kwestia znalezienia pracy, która najlepiej, żeby odpowiadała kwalifikacjom i własnym aspiracjom zawodowym. Bardzo często, przynajmniej na początku tak się nie dzieje. Zupełnie inna sfera problemów pojawia się wówczas, gdy przyjeżdżają całe rodziny i dzieci.

Jedną ze spraw, która bardzo mocno angażuje Ambasadę oraz Konsulat Generalny jest sytuacja polskich dzieci w szkołach. Istnieje bardzo duża nieświadomość wśród rodziców, którzy decydują się na przyjazd i myślą, że wartością dodaną ich pobytu tutaj będzie to, że dzieci nauczą się języka angielskiego. Jest to prawdziwa teza, jeśli są to malutkie dzieci, które bez większych problemów trafiają do brytyjskiego systemu edukacyjnego i sobie dobrze radzą.

Ambasador RP w LondynieKiedy mówimy o nastolatkach, jest to trudny wiek w życiu każdego młodego człowieka i takie przenosiny oraz oderwanie od grona towarzyskiego, od rówieśników jest bardzo trudne. Jeśli do tego dołoży się zupełnie inny niż polski – brytyjski system edukacji, nawet zdolny nastolatek, który trafia do klasy, w której trwają przygotowania do GCSE oraz ‘A level’, odpowiednika polskiej matury może mieć problemy z odnalezieniem się i ma małe szanse, na to żeby pokazać jak wiele potrafii i żeby uzyskać te świadectwa.

Z drugiej strony są rodzice, którzy często są bardzo zajęci, pracują na zmiany, zdarza się, że w porze kiedy trzeba pójść do szkoły w domu nikogo nie ma. Kiedy młody człowiek wraca ze szkoły do domu, to też jest w nim sam. Problemem, który często sygnalizują w rozmowach z nami dyrektorzy szkół jest bardzo wysoka absencja polskich dzieci. Przez to napędza się takie błędne koło, bo taki młody  człowiek im mniej jest w szkole, tym mniej się uczy i tym bardziej czuje się wyizolowany. Problem dzieci i młodzieży postrzegamy zatem jako to najtrudniejsze wzywanie dla tej nowej polskiej społeczności w tym kraju.

Dalej oczywiście jest całe mnóstwo rzeczy bardzo praktycznych, takich jak chociażby paszporty dla dzieci, które się tutaj rodzą. Pojawiają się wtedy kolejki przed naszymi nielicznymi na razie placówkami, bo dwoma Konsulatami Generalnymi w Londynie i w Edynburgu. Jakkolwiek wielokrotnie wzrosła liczba osób, które zatrudniamy w Londynie, to wiem jak szalenie trudno moim koleżankom i kolegom w Konsulacie Generalnym jest sprostać tej liczbie składanych wniosków paszportowych.

Jak ustosunkuje się Pani do publikowanych ostatnio w mediach, prawie sensacyjnych informacji dotyczących liczby Polaków przebywających obecnie w Wielkiej Brytanii i ich wpływie na brytyjski rynek pracy?

BTE: Wszędzie gdziekolwiek jestem, czy to w Londynie spotykając się z najważniejszymi politykami, poczynając od Premiera Gordona Brown’a przez polityków w Parlamencie czy w poszczególnych ministerstwach, jeżdżąc też po kraju nigdy nie usłyszałam innego stwierdzenia jak tylko to, że są oni bardzo wdzięczni, iż Polacy tak licznie przyjechali pracować do tego kraju i że rzeczywiście przyczyniają się do rozwoju Zjednoczonego Królestwa.

Bardzo wysoko oceniana jest etyka pracy Polaków oraz ich zaangażowanie. Myślę, że jest to naprawdę powszechna opinia. Media mają to do siebie, że różne zjawiska lubią przedstawiać pod różnym kątem, nie zawsze pozytywnym, ale taka jest też ich rola. Czasami oczekiwałabym większej rzetelności w przedstawianiu tego obrazu, bo o ile przedstawiają dane, na przykład dotyczące ile kosztują porody polskich dzieci w brytyjskich szpitalach, to taka informacja powinna być również uzupełniona faktami o kobietach i ich rodzinach, które tutaj pracują i płacą podatki. Jeśli pojawiłoby się nagle zainteresowanie polskim rynkiem pracy u pracowników z Unii Europejskiej, to te same świadczenia, które przysługują Polakom przysługiwałyby również im.

W informacjach medialnych pojawia się też takie trochę zacieranie rzetelności, czy piszą oni o pracownikach wywodzących się z UE czy mówią też o osobach, które przyjechały z poza Unii – na przykład z Azji, Afryki. Pod hasło imigranci wrzuca się bardzo różne kategorie, właściwie gdzieś tam dopiero pod koniec tekstu w drobnej linijce, po przyciśnięciu dziennikarza, czy też polityka, który się na ten temat wypowiada, pojawiają się informacje, że nie mówi on o Polakach, Litwinach, czy też Węgrach, a ma na myśli zupełnie inną grupę, która nie pochodzi z Unii Europejskiej.

W Ambasadzie nie jesteśmy zbytnio wyczuleni, nie mamy przesadnej nadwrażliwości jeśli pisze się o Polakach, na przykład o pojedynczych przypadkach zakłócenia spokoju publicznego, czy niestety częstych przypadkach prowadzenia samochodu w stanie nietrzeźwym. Nie należy się wtedy oburzać i sądzić, że my nigdy tak nie postępujemy. Niestety Polacy są znani z tej strony. Nawet w kraju to widać co tydzień media podają nam przerażające statystyki tego, co dzieje się na polskich drogach. Jeśli czasami wczytamy się w ten krytyczny ton mediów, to nie o Polakach czy polskiej młodzieży pisze się, że strzela do siebie czy napada z nożem na przechodniów. Dlatego na pewno nie po stronie nowych polskich emigrantów leży zagrożenie bezpieczeństwa społecznego w tym kraju.

Czy uważa Pani, że fakt iż tylu Polaków przyjechało i zadomowiło się tutaj spowodował, że zrodziło się większe zainteresowanie naszym krajem? Czy zaczęło to też działać w drugą stronę czyli, że znacznie więcej Anglików wyjeżdża obecnie do Polski?

BTE: Myślę, że tak rzeczywiście jest. Sprawia to liczna obecność młodych Polaków i to, że nie żyją oni w odizolowaniu, są wśród Anglików, pracują razem z nimi. Fakty te powodują niewątpliwie, że zainteresowanie Polską jest co raz większe. Na pewno dlatego wiedza o naszym kraju jest znacznie większa.

Przez wiele lat jedynie to pokolenie, które miało swój osobisty kontakt z polskimi siłami zbrojnymi w czasie i zaraz po wojnie, kiedy polscy weterani osiedlali się w tym kraju z całymi swoimi rodzinami miało jakikolwiek kontakt z kimś z Polski. Przez następne pokolenia tego kontaktu nie było. Natomiast w tej chwili niezwykła ilość połączeń lotniczych sprawia, że ten kontakt stał się o wiele prostszy i bliższy. Słyszałam takie dane, że tygodniowo odbywa się około 400 lotów do lub z Polski.

Na co dzień widzą to moje koleżanki i koledzy z Instytutu Kultury Polskiej, gdzie znacząco wzrosło zainteresowanie naszą kulturą. Przy całej sympatii Brytyjczyków i wspaniałej opinii na temat znakomitych polskich opiekunek dzieci, gospodyń prowadzących domy, techników, inżynierów, budowlańców dla nas jest też szalenie istotne, żeby nie koniecznie tylko taki obraz Polski się utrwalił.

Bardzo często jak słyszę takie słowa od kogoś, że przemiła para z Polski prowadzi im dom, opiekuje się ogrodem, samochodem to mam nadzieję, że te osoby zdają sobie sprawę, że dla tych osób, które często są po studiach wyższych, znają świetnie język angielski jest to początek drogi i konieczność zbudowania kapitału na swoje życie. Natomiast potrzeby intelektualne tych ludzi są zupełnie inne i znacznie wyższe. Także myślę, że jest to bardzo istotne, żeby oprócz tego pozytywnego odbioru Polaków wykonujących może te mało skomplikowane prace, przynajmniej podążała nasza oferta kulturalna, która pokazuje, że Polska w sposób uzasadniony powinna się kojarzyć z czymś więcej, chociażby ze swoją bogatą tradycją i kulturą.

Mam teraz kilka pytań do Pani jako do kobiety, która działa w polskiej dyplomacji. Co sprawiło, że zdecydowała się Pani obrać taki kierunek kariery zawodowej?

BTE: W jakimś sensie był to na pewno przypadek. W 1980 skończyłam Skandynawistykę. Zaraz po studiach zaczęłam pracę w dziale zagranicznym pierwszej ‘Solidarności’. Mogę stwierdzić, że wybór kierunku studiów był ukierunkowany na pracę za granicą. Natomiast niewątpliwie nie wyobrażałam sobie, że mogłabym w tamtym okresie reprezentować PRL. W związku z tym nie miałam absolutnie żadnych planów związanych z dyplomacją jako taką, która jednak sprawia, że każdy z nas obejmując stanowisko dyplomatyczne staje się odzwierciedleniem swojego państwa. Tamto państwo i prowadzona przez nie polityka, nie było państwem, które chciałabym i mogłabym reprezentować na zewnątrz. Natomiast gdy idee solidarności i wolności zwyciężyły w Polsce, intencją pierwszych demokratycznych władz było, żeby dać tej Polsce nową twarz.

Niedopuszczalnym stała się sytuacja, żeby dyplomata z wieloletnim PRL-owskim stażem i długoletnią przynależnością do partii komunistycznej, który jeszcze przez całe lata 80-te zgodnie z instrukcjami płynącymi z kraju, odwiedzał różne stolice i mówił o ‘Solidarności’ jako o organizacji przestępczej, potem nagle mówił coś zupełnie innego. Wówczas zaproponowano mi, żebym rozpoczęła pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, właściwie od razu z taką wizją, że mniej więcej po pół roku pobytu w Warszawie wyjechałabym do Sztokholmu i zostałabym tam Ambasadorem. Był to w pewnym sensie zbieg dobrych okoliczności, bo gdyby wolna Polska się nie wydarzyła to i ja nie byłabym w dyplomacji.

Proszę nam powiedzieć jakie to uczucie stać na czele jednej z najważniejszych placówek dyplomatycznych naszego kraju?

BTE: Z jednej strony jest to poczucie ogromnej odpowiedzialności, a z drugiej strony jest to uczucie olbrzymiej satysfakcji i przyjemności. Niewątpliwie jest tutaj dużo pracy i nigdy nie pracuję tylko ośmiu godzin dziennie i tylko przez pięć dni w tygodniu. Jednocześnie jest to miejsce, w którym się tak bardzo wiele dzieje. To jest praca, która daje możliwość spotkania niezwykle interesujących ludzi, niektórych bardzo wpływowych, czy to w sferach gospodarczych czy politycznych, fantastycznych naukowców, intelektualistów. Jest to rzeczywiście takie miejsce, które bardzo angażuje człowieka, pochłania mnóstwo siły i energii, ale też w zamian bardzo dużo daje.

Mam wrażenie, że jeśli chodzi o robienie kariery zawodowej kobiety są w dalszym ciągu mniejszością, choć wiele z nich się na to w dzisiejszych czasach decyduje. Czy ma Pani takie same spostrzeżenia jeśli chodzi o dyplomację?

BTE: Kobiet na pewno jest mniej i fakt ten nie dotyczy tylko i wyłącznie polskiej dyplomacji. Proporcjonalnie do kolegów mężczyzn jest nas mniej, ale wcale nie aż tak mało. Mieliśmy przecież w Polsce panią Minister Spraw Zagranicznych. Osobiście pełniłam dwukrotnie funkcję Wiceministra Spraw Zagranicznych, teraz też w Ministerstwie jest pani Grażyna Bernatowicz – Wiceminister Spraw Zagranicznych, która przedtem była Ambasadorem w Madrycie. Są też panie, które są Ambasadorami w kilku co najmniej krajach, są też dyrektorami istotnych departamentów.

Nie powiem, że jest dobrze, bo to jest ciągle za mało, ale niewątpliwie to się zmienia. Dyplomacja jest dla kobiet trudnym wyzwaniem, bo to jest służba. Nie ma regulowanych godzin pracy. Praca ta łączy się z licznymi wyjazdami i tutaj, zwłaszcza dla młodych kobiet, które mają jeszcze dziecko czy dzieci, którym obecność mamy należy się, to jest to rzeczywiście wyzwanie, aby te role połączyć.

Czym w Pani opinii różni się rola kobiety ambasadora od mężczyzny ambasadora?

BTE: Na szczęście pełniłam służbę w krajach, w których nie było to żadnym problemem, że jako kobieta sprawowałam tę funkcję. Natomiast różnica przede wszystkim jest właściwie jedna, a to taka, że kobieta ambasador nie ma żony. Zauważam to na przykładzie kolegów ambasadorów, że rola żony ambasadora jest szalenie ważna i znakomita. Jest to ogromne wsparcie, chociażby w całej sferze podejmowania gości.

Można mieć najbardziej sprawny personel administracyjny, ale jednak istnieje taka potrzeba osobistego zaangażowania, aby w którymś momencie, na przykład obiad w rezydencji ambasadora przestał mieć aż taki wymiar formalny, żeby nie był sztywnym spotkaniem. Tutaj mówimy o tym właśnie własnym dotyku ręki, w tym właśnie mężczyźnie ambasadorowi pomaga żona, czy to właśnie aranżując kwiaty, czy wybierając menu, zajmując się wystrojem wnętrza, opieką nad gośćmi. Po za tym zdanie żon jest bardzo cennym źródłem informacji, jako osób które patrzą na spotkanie z boku, a jednocześnie są jego uczestnikami.

W jaki sposób siły dyplomatyczne próbują uatrakcyjnić ścieżki karier, aby zachęcić kobiety do pójścia w tym kierunku?

BTE: Niestety nie dostrzegam takich zachowań. Jest to absolutnie równe traktowanie. Kobiety nie mają tutaj specjalnych przywilejów. Ja zresztą sądzę, że kierunek myślenia czy to w dyplomacji, czy to w innych miejscach pracy może powinien być trochę inny. Gdyby istniały specjalne przywileje wobec kobiet to paradoksalnie te obowiązki rodzinne byłyby jeszcze bardziej przerzucone na kobiety. Zupełnie czym innym jest ten okres, kiedy kobieta rodzi dziecko i powinna mieć możliwość powrotu na swoje stanowisko pracy. Powinno się jej wówczas np. umożliwić karmić dziecko piersią, gdy zaistnieje taka potrzeba.

Natomiast potem powinny znaleźć się rozwiązania, które w równym stopniu pomogłyby obojgu rodzicom korzystać z pewnej elastyczności, czy z pewnej pomocy pracodawcy tak, żeby rodzice nie byli stawiani w sytuacji, kiedy to muszą wybierać między dziećmi i rodziną a pracą. Te rozwiązania powinny być właśnie dlatego skierowane do obojga rodziców, bo w przeciwnym wypadku te obowiązki wobec dzieci i rodziny będą w dalszym ciągu przypisywane tylko kobietom. I będzie to ten szklany sufit, którego nie będziemy w stanie przebić, żebyśmy na równi z mężczyznami mogły się rozwijać i awansować.

Jakich rad z własnego doświadczenia udzieliłaby Pani osobom, które chciałyby zdecydować się na taką właśnie pracę, nie tylko kobietom, ale w równym stopniu kobietom i mężczyznom?

BTE: Trzeba interesować się tym co dzieje się w świecie i trzeba to lubić, sięgać codziennie po gazetę i to bez obrzydzenia czy po to, żeby czytać horoskop, tylko po to, żeby spojrzeć na strony międzynarodowe i zobaczyć co dzieje się, na przykład w Czadzie czy Timorze Wschodnim. Mówię o tym dlatego, że wiele rzeczy można się nauczyć, można sobie wymyślać, że będzie to kariera dla mnie i stać się pewnym rzemieślnikiem, ale prawdziwą satysfakcję z pracy ma się wtedy, gdy robi się rzeczy właśnie takie, które człowieka bardzo interesują i pasjonują. W przeciwnym wypadku dyplomację można odebrać jako męczący zawód. Natomiast jeśli rzeczywiście z o wiele większą chęcią niż obejrzenie filmu w telewizji ogląda się program publicystyczny czy dyskusję w BBC – to znaczy, że wybrało się właściwą karierę.

Jak Pani zauważyła wcześniej bardzo ważnym jest to, aby stale się dowiadywać i dokształcać, bo w dyplomacji chodzi właśnie o bycie na bieżąco z tymi codziennymi informacjami.

BTE: Absolutnie. Uważam, że to jest w mojej pracy właśnie najlepsze. Oczywiście istnieją różnego rodzaju rutyny, jak w każdym zawodzie. Natomiast zwłaszcza w sytuacji kiedy znajdujemy się na placówce za granicą musimy wiedzieć wszystko o Polsce, bo możemy być na przykład zapytani o plany reformy polskiej armii czy plany restrukturyzacji sektora energetycznego albo o parki narodowe i to wszystko musimy wiedzieć. Jeśli nie wiemy to musimy się bardzo szybko dowiedzieć.

Dotyczy to również kraju, w którym jesteśmy, co się w nim dzieje. Czy Brytyjczycy mają na przykład zamiar wysłać swoich żołnierzy do Czadu, jeśli nie mają to dlaczego tak jest. Jednocześnie musimy przyglądać się co dzieje się i w Afganistanie, i na Bliskim Wschodzie, śledzić spływające codziennie informacje i to jest właśnie bardzo rozwijające. Zajmuje to mnóstwo czasu, ale jednocześnie ekscytuje tym, że dzieje się na bieżąco, każdego dnia i że my sami w tym uczestniczymy.

Czego oczekuje Pani od swoich współpracowników, osób z którymi Pani pracuje na co dzień?

BTE: Przede wszystkim oczekuję zaangażowania, że będą rzeczywiście wypełniali swoje obowiązki, które w znacznej mierze mają bardzo dokładnie określone. Mówię w znacznej mierze, bo tak do końca to nigdy nie wiemy co nas tutaj każdego dnia może zaskoczyć, co ważnego się wydarzy. Nie oznacza to jednak, że oczekuję od swoich współpracowników, że poświęcą swoje życie osobiste i rodzinne i tylko będą wykonywali swoją pracę. Bardzo się cieszę, gdy rodzą się dzieci na placówkach lub współpracownicy opowiadają mi o ciekawym spektaklu, który widzieli, czy wycieczce, na którą się wybrali po Szkocji czy Kornwalii. Inne rzeczy, takie jak na przykład to, że będą najlepszym świadectwem kultury i kompetencji Polaków są dla mnie oczywiste.

Jak ważna jest Pani zdaniem promocja języka polskiego w Wielkiej Brytanii?

BTE: Jest to istotna sprawa. Natomiast myślę, że należałoby do niej podejść w taki sposób, żeby nie być kontrproduktywnym. Ważnym jest utrzymanie i rozszerzanie lektoratów języka polskiego na wyższych uczelniach. Istotne jest, żeby pokazywać jak najwięcej polskich filmów. Dzieci, które tutaj przyjeżdżają muszą mieć zagwarantowaną możliwość nauki języka ojczystego. Mówiąc o języku wiemy, że pod tym hasłem kryje się znacznie więcej. Język to nieodłącznie kultura, cywilizacja, historia danego kraju, jest to brama do znacznie szerszej wiedzy. Jednocześnie należy wykazać tutaj wiele taktu, bo Wielka Brytania jest bardzo wielokulturowym społeczeństwem i na pewno nie chciałabym, aby takie postulaty były formułowane w sposób niezręczny, który mógłby spotkać się z reakcją – a dlaczego język polski, a nie arabski, hindu czy pasztuński? Nie mniej jednak powinniśmy dbać o obecność języka polskiego, mając nadzieję, że te częste kontakty Brytyjczyków z Polakami i Polską zaowocują właśnie większym zainteresowaniem, żeby poznawać język polski.

Serdecznie dziękuję za tę rozmowę.

Joanna Gulbinska

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.