Największy eksperyment na świecie

10 września 2008, w Wielkim Zderzaczu Hadronów (LHC) w CERN – Europejskim Ośrodku Badań Jądrowych w Genewie, urządzeniu mającym przybliżyć warunki panujące tuż po Wielkim Wybuchu, pierwsza wiązka cząstek wykonała pełne okrążenie w 27km podziemnym tunelu. W specjalnym wywiadzie dla Opinii, naukowiec Piotr Traczyk, biorący udział w tym przedsięwzięciu, podzielił się swoimi refleksjami na temat największego eksperymentu świata.

Jesteś fizykiem wysokiej energii, muzykiem, alpinistą. Które z tych zajęć jest dla ciebie największym wyzwaniem, a które najbardziej interesujące i dlaczego?

PT: Alpinista to chyba zbyt mocno powiedziane. To hobby, które, przyznaję, bardzo lubię. Zimą przerzucam się na narty, ale nie przestaję wspinać się pod dachem, na sztucznych ściankach. Co do bycia fizykiem i muzykiem… to wciąż się zmienia. Fizyka wysokich energii jest interesująca, w rzeczywistości bardziej ciekawa i mniej skomplikowana niż ludzie o niej myślą. Stanowi zarazem wyzwanie, to dziedzina, która wymaga pracy w dużych grupach niezwykle inteligentnych ludzi i naprawdę trzeba ogromnej mobilizacji, by mieć na tym polu osiągnięcia. Natomiast muzyka to pasja, ale, tak jak pozostałe, wymaga wiele pracy, jeśli chce się rozwijać swoje umiejętności.

W jaki sposób trafiłeś do CERN?

PT: Instytut Problemów Jądrowych im. A. Sołtana, w którym robiłem doktorat jest członkiem współpracy CMS (CMS to jeden z detektorów przy nowym akceleratorze w CERNie – LHC). Doktorat pisałem o możliwościach poszukiwania dodatkowych wymiarów w eksperymencie CMS. Po obronie, kolejnym naturalnym krokiem była próba znalezienia pracy w CERNie, co w końcu mi się udało.

Jak to jest być członkiem ekipy, która zelektryzowała świat udanym startem Wielkiego Zderzacza Hadronów?

PT: To bardzo miłe uczucie, lubię je czuć. Na codzień człowiek po prostu wykonuje swoją pracę, dokłada swoją małą cegiełkę do tego przedsięwzięcia. Ale wszystkim tu chyba towarzyszy ta świadomość, że biorą udział w czymś wielkim – szczególnie w takich chwilach jak podczas uruchomienia akceleratora, gdy rzeczywiście oczy całego świata były skierowane na CERN.

{gallery}traq{/gallery}

The Times podsumował największy eksperyment świata nagłówkami “dwa małe punkty zadrżały” oraz “początek wielkiej przygody atomowej”. A jak Ty podsumowałbyś to przedsięwzięcie?

PT: Przychodzą mi do głowy dwie konkluzje. Jedna z nich, to „nareszcie” ponieważ wszyscy nie możemy się już doczekać rozpoczęcia analiz danych zebranych po zderzeniach, a druga to świadomość, że pomimo złożoności LHC oraz wielu problemów podczas jego konstrukcji i trudności w obsłudze, zdumiewa mnie, że start poszedł tak gładko. 

Bez eksperymentu, który doprowadził w 1897 do odkrycia elektronu, nie mielibyśmy dziś tak powszechnie dostępnych dobrodziejstw nauki jak energia atomowa, promienie Roentgena czy MRI. Jaka, według Ciebie, będzie spuścizna po eksperymencie w CERN?

PT: Thompson badając przewodnictwo elektryczne gazów nie myślał o tranzystorach. To jest taki rodzaj nauki – my zajmujemy się odkrywaniem nowych rzeczy, a później inni zajmują się znajdowaniem dla nich zastosowań. W LHC nie mamy nawet pewności co odkryjemy, więc niestety nie mogę zapowiedzieć rychłej dostępności kapsuł do podróży w czasie. (śmiech)

Czy możesz wytłumaczyć jakie znaczenie mają miony w eksperymentach przy LHC i czy w prostych słowach możesz wyjaśnić czym właściwie są miony?

PT: Mion to w pierwszym przybliżeniu cięższy brat elektronu – cząstka prawie taka sama, tylko o większej masie. W eksperymencie polegającym na zderzaniu cząstek miony odgrają wyjątkową rolę, ponieważ jest je stosunkowo łatwo odróżnić od innych cząstek powstających w zderzeniach (na raz powstają ich nawet setki) i zmierzyć ich właściwości. Ten pomiar jest kluczowy, bo tylko przez takie bardzo precyzyjne pomiary możemy odtworzyć to, co zaszło w zderzeniu. Na przykład takiej cząstki Higgsa nigdy bezpośrednio nie zaobserwujemy, bo ona rozpada się praktycznie w momencie powstania. Tylko poprzez bardzo dokładną analizę produktów tego rozpadu (czyli cząstek, które rejestruje nasz detektor) mamy szansę ustalić jaka cząstka pierwotnie została wyprodukowana. Trochę tak, jakby wydłubywać naboje ze ścian po strzelaninie i na podstawie tego dochodzić, co się tak naprawdę wydarzyło.

Zdumiewa mnie fakt, że masz jeszcze czas na hobby – wspinaczkę, skałkarstwo i muzykę. W jaki sposób udaje Ci się połączyć te wszystkie zajęcia?

PT: Dodajmy do tego jeszcze żonę oraz małą córeczkę i mamy gotową odpowiedź – to mi się wcale nie udaje. (śmiech)

Wolny czas poświęcasz na wspinanie, niedawno zdobyłeś Mount Blanc – jakie to uczucie?

PT: Złożone. Na pewno jest to satysfakcja. Na szczycie nawet nie było jakieś strasznej euforii – raczej chęć, żeby odpocząć, zrobić kilka zdjęć, wysłać kilka smsów, nacieszyć się chwilą. Potem jak człowiek schodzi i ogląda się za siebie to powoli do niego dociera gdzie się wdrapał. Przy dobrej pogodzie Mount Blanc króluje w oddali na horyzoncie – zupełnie inaczej się na niego patrzy jak się już tam było. Powstaje taka śmieszna relacja góra-człowiek: z jednej strony człowiek zdobył, wszedł – z drugiej wie, że jakby góra nie pozwoliła to by nie wszedł.

Jesteś bardzo zajęty trwającymi pracami przy LHC. Jak to się stało, że dołączyłeś do zespołu YokaShin. W jaki sposób wspierasz grupę?

PT: Obecny skład YokaShin powstał w czasie, gdy dopiero zaczynałem pracę nad doktoratem. Miałem wtedy więcej czasu, poza tym nie miałem 1300 km dojazdu na próby zespołu. Teraz mogę sobie pozwolić na samolot do Polski w przypadku większego koncertu, a poza tym zajmuję się rzeczami, które nie wymagają podróżowania – pisaniem muzyki, realizacją nagrań, itp.

Skąd wziął się pomysł na nagranie teledysku do piosenki „Wierzę Ci” przy użyciu telefonu komórkowego?

PT: Autorem pomysłu jest Tomek Targoński, gitarzysta w naszym zespole. Potrzebowaliśmy czegoś niecodziennego, jakiegoś sposobu na promocję naszej muzyki. No i nie mieliśmy pieniędzy. Powstał więc pomysł, żeby zrobić coś, czego nikt na świecie wcześniej nie zrobił – nakręcić cały teledysk przy pomocy kamerki wbudowanej w telefon komórkowy. Budżet przedsięwzięcia wyniósł 0 zł – nawet program do edycji video był darmowy.

YokaShin gra z kwartetem smyczkowym, dla którego tworzysz muzykę. Co inspiruje Cię do pisania muzyki klasycznej? W jaki sposób zdobyłeś tę umiejętność?

PT: Ja tylko piszę aranżacje dla kwartetu, jako dodatek do gotowych kawałków. Albo, ostatnio, nowe kawałki, gdzie kwartet występuje już jako część zespołu. To nie jest muzyka klasyczna – to rock grany na klasycznych instrumentach. Owszem, próbuję nauczyć się pisania muzyki na kwartet analizując klasyczne utwory, ale tu jestem jeszcze daleko z tyłu.

Czy w przyszłości będziesz rozwijał swoją karierę naukową, czy raczej muzyczną?

PT: Mam nadzieję, że obydwie. Nie wydaje mi się, żebym mógł żyć bez którejś z nich.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia we wszystkich projektach.

Joanna Gulbinska

www.yokashin.pl

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.