Pokój Duszy

Mógłbym udawać, że jest. Tęsknić za nim tak jak się tęskni za prysznicem po trzydniowym biwaku. Naiwnie. Jak dwoje nastolatków po pierwszym pocałunku na zasadzie ‘do-zobaczenia-jutro’. Ale nie. Nie mogę, nie mogę udawać, bo go nie ma. Mój pokój, przestał istnieć.

To prawda zostawiłem go. Tak wyjechałem. Nie zakrywszy wytartej pod biurkiem dziury na zielonym dywanie. Zapomniawszy o chwili zachwytu nad tandetną fototapetą z widokiem palmy i zachodzącego słońca na skośnej ścianie. Zostawiłem swój pokój w bezładnej nadziei, że go jeszcze kiedyś zastanę. Ale przecież wcześniej, wyprzedałem go. Zdradziłem. Za kilka srebrników oddałem Platona, Wielkich Wynalazców, Filozofię Wschodu, Słownik Kopalińskiego, i wiele innych. Spakowałem zdjęcia do szuflad, razem z tymi wszystkimi skrawkami siebie, które tyle znaczyły, tyle mogłyby znaczyć.

A przecież sprzedać ten słownik było jak oddać palec wskazujący, bezmyślnie bo za pieniądze. Zamknąć albumy to tak jak udawać, że się nigdy nie istaniało. Ale w końcu o to chodziło. Cały czas o to chodzi. O to, żeby zaczynać wciąż od nowa, żeby zmywać stare przewiny nowymi i tak bez końca. Słownik i globus – ulubione zabawy. Loteria. Palec wędrujący po mapie, wzrok szperający w książce. Wielkie odkrycia. Sprzedałem wspomnienia, oddałem fundament po to, żeby wybudować kolejne piętro. Zostawiłem swój pokój w zamian za znieczulenia miejscowe, znieczulenia barowe, znieczulenia drukowane przez linie lotnicze, które zacząłem kolekcjonować tak jak recepty na antydepresanty.

Jesli ucieczka dokądś byłaby dyscypliną olimpijską… ale nie jest, choć samotność na długim dystansie jest ta sama. Nie ma już mojego pokoju, zastąpiły go różowe ściany i wikilinowe meble. Moje szuflady zesłano na niebyt w piwnicznych czeluściach, w wilgoci, która przenika resztki wspomnień, skrytych w dwuznaczności nienapisanych słów. Leżą gdzieś tam, gdzie graliśmy w tenisa, na zielonym podgniłym stole, gdzieś tam gdzie stworzyliśmy swój potajemny klub, o którym wszyscy wiedzieli, że był, tylko nikt nie wiedział po co. Potajemny, który okazał się być tajemnica dla nas samych. Nadal nią jest. Tylko już nie ma nas razem, jesteśmy my sami, choć nie ci sami. Mój zielony przetarty dywan leży teraz właśnie tam. Tam, gdzie mój dziadek trzymał ten srebrny żyrandol, co to go Niemiec zostawił uciekając przed historią. Ten sam żyrandol, co to go później dziadek wymienił na rower.

Kto wie, może i ja tak bym zrobił. Wolałbym rower niż te wycyzelowane rękodzieła mistrzów iluzji, wolałbym coś namacalnego, coś prawdziwego, coś czego nie muszę już opisywać. Nie chcę już tworzyć iluzji, zgubiłem się pośród tych wszystkich cennych żyrandoli. Wolałbym rower.

Tymczasem mój pokój zniknął. A ja czuję się jak dwulatek, który dopiero co nauczył się potęgi słowa ‘nie’. Dziecko, które bawi się siłą odmowy nie zdawszy sobie sprawy z jej grozy, z możliwości odmowy ostatecznej, absolutnego odrzucenia.

Mój pokój zniknął, a ja wracam doń na chwilę, żeby zamknąć oczy, żeby odnaleźć tę ciszę, która zawsze pomagała mi wierzyć, że ja i świat będziemy kiedyś szczęśliwi, razem.

Kamil Chechłacz

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.