Polscy fani dla Pain of Salvation

Pod koniec pierwszej części trasy Road Salt 2, grupa Pain of Salvation po raz drugi w tym roku odwiedziła Polskę dając tym razem koncert w Krakowie. Po niezwykłym występie zespołu Von Hertzen Brothers, Pain of Salvation rozpalili fanów w sposób, którego nikt z obecnych w klubie Kwadrat nigdy nie zapomni. To był wyjątkowy koncert, dlatego też zasłużył na wyjątkową recenzję. Pozwólmy więc przemówić fanom.

Po pierwszym moim koncercie Pain of Salvation w Inowrocławiu czułam pomieszanie wielu emocji: zachwytu, zdumienia, zauroczenia, a jednocześnie próżnię, pustkę i smutek, że tak szybko się skończył. Tu muszę dodać, że jestem ich fanką zaledwie od kilku miesięcy, więc czuję się trochę jak żółtodziób, nie do końca upoważniony tym samym do wyrażania swojej opinii. Niemniej jednak, ośmielę się napisać parę słów. Ino-Rock miał być jedynie okazją zobaczenia ICH na żywo i przekonania się, czy rzeczywiście są tak dobrzy, jak mówią ludzie. Rezultat: zdecydowałam, że po prostu muszę pojechać do Krakowa, żeby ich znów spotkać. Nigdy dotąd nie wzruszyłam się tyle razy na koncercie rockowym. Pain of Salvation są dla mnie po prostu kompletni, wszystkie elementy są na właściwym miejscu. Perfekcyjne elementy. Koncert krakowski najzwyczajniej potwierdził moje przekonanie. Oczywiście, byłam pod ogromnym wrażeniem muzyki, poczucia humoru Daniela oraz atmosfery totalnego szacunku i podziwu ze strony fanów, przy absolutnym braku fanatyzmu. Wyjątkowy kontakt zespołu z fanami, zarówno podczas, jak i po występie, pozwolił nam wszystkim poczuć się istotną częścią całego widowiska.

A jeśli chodzi o Von Hertzen Brothers: słuchałam wielu ich utworów na youtube przed koncertem i bardzo chciałam zobaczyć ich na scenie. I muszę przyznać, że mnie nie zawiedli! Mocny wokal, chwytliwe melodie, niezwykle uroczy członkowie zespołu – to wszystko sprawiło, że zdecydowałam się na kupno ich albumów. Na pewno będę śledziła ich karierę muzyczną.

– Agnieszka Pieniążek-Siekierska

 

Trzeci raz widziałem Pain of Salvation na żywo, i po raz kolejny chłopakom udało się mnie zaskoczyć tym jak na scenie zespół może być jednocześnie perfekcyjny, pełen emocji i kipiący energią. Po krótkim ale niezmiernie intensywnym występie w Katowicach i po dłuższym występie w Inowrocławiu myślałem że nie może być lepiej, jednak krakowski koncert zaskoczył mnie większą intymnością, bezpośredniością, klimatem, w skrócie – był kompletny. Choć oczywiście cała końcówka występu była naznaczona ponurą informacją o bliskim odejściu Johana „Goła Klata” Hallgrena z zespołu, ale muszę przyznać że czuję się rzeczywiście fanem tego zespołu – już nawet nie samej ich muzyki! Ci ludzie są dla mnie trochę jak rodzina, i tak jak rodzinie życzę im szczęścia, dlatego decyzję Johana w pełni rozumiem i akceptuję. Fantastyczna była też możliwość porozmawiania i poprzytulania chłopaków po koncercie, na długo to zapamiętam.

– Krzysztof Traczyk

 

Koncert w krakowskim klubie Kwadrat był pierwszym koncertem Pain of Salvation, w którym miałam okazję uczestniczyć. Dowiedziałam się o nim przypadkowo, dwa tygodnie przed terminem i stwierdziłam, że usłyszenie zespołu na żywo będzie ciekawym przeżyciem. Nie myliłam się, co więcej koncert przeszedł moje oczekiwania. Wykonanie utworów, bardzo energiczne i emocjonalne, do dziś nie pozwala zapomnieć tego wieczoru. Moimi osobistymi faworytami są „No Way”, „Ashes”, „Road Salt” oraz magiczne „Hallelujah”. Najbardziej pozytywnym zaskoczeniem (graniczącym wręcz z niedowierzaniem) był bezpretensjonalny, przepełniony sympatią i cierpliwością stosunek zespołu do zgromadzonych ludzi. Byłam na wielu koncertach, ale po raz pierwszy odniosłam wrażenie istnienia bezpośredniej więzi emocjonalnej między zespołem, a fanami. Wrażenie to z pewnością potęgowała kameralna atmosfera imprezy. Od teraz z niecierpliwością będę czekać na kolejny koncert Pain of Salvation w Polsce.

– Katarzyna Buczek

 

Ten zespół to pełna perfekcja, szacunek dla fanów i niesamowity klimat. Czekam z niecierpliwością na każdy koncert, bo wiem, że mnie nie zawiodą. Kocham tę niespokojną muzykę i wszystkich jej twórców.

– Elżbieta Wawrzacz

 

Wrażenia, które towarzyszyły mi tamtego wieczoru są tak różnorodne, intensywne i trudne do nazwania, że wydaje mi się, iż nie da się ich opisać słowami. Spróbuję jednak choć w minimalnej części oddać magię tamtego niezapomnianego koncertu.

Jedną z rzeczy niematerialnych, wszak wszechobecnych i trudnych do zaprzeczenia tego dnia była niesamowita więź, która nawiązana została między wszystkimi ludźmi zgromadzonymi w klubie. Była to więź przyjaźni i wspólnego zrozumienia. W tej więzi razem przeżywaliśmy chwile szału i radości podczas wyzwalania ton energii w tych cięższych i szybszych utworach. Szaleństwo to na zmianę ustępowało miejsca wzruszeniom przy poruszających balladach („1979” to arcydzieło!), aby co jakiś czas zastępowane było zadumą i rachunkiem sumienia przy takich kawałkach, jak „Kingdom of Loss”, czy „Through the Distance”.

Przykrą niespodzianką, z punktu widzenia fana Pain of Salvation jako ludzi, była informacja o odejściu Johana z zespołu. Stymulowała ona jednak publiczność do dziękowania temu niesamowitemu muzykowi, jak i całemu zespołowi, które poskutkowało bisem w postaci pięciu piosenek. Podczas jednej z nich, „Come Together” szczęka mi opadła, gdy usłyszałem głos Johana. Cała ta sytuacja była idealnym podziękowaniem i okazaniem szacunku z obu stron sceny. Myślałem, że już nigdy niczego bardziej magicznego nie doświadczę. Myliłem się. Kilka minut później zabrzmiało „Hallelujah”…

– Bartek Wiśniewski

 

To był zdecydowanie najlepszy koncert, w jakim dane mi było uczestniczyć, a widziałam ich sporo. Pain of Salvation za każdym razem wysyła ze sceny gigantyczną ilość energii, jednak w Krakowie miałam wrażenie, że największa elektrownia atomowa mogła nabawić się poważnych kompleksów. Klub Kwadrat wydawał się lewitować zawieszony w czasoprzestrzeni gdzieś pomiędzy Krainami Bezwzględnego Szczęścia, Wzruszenia, Euforii i Zatracenia. Magiczna aura panująca od samego początku w klubie pozwoliła uwierzyć mi w to, że oto nagle znalazłam się wśród najbliższej rodziny i tylko resztki zdrowego rozsądku odwiodły mnie od pomysłu rzucenia się każdemu ze zgromadzonych na szyję. Czułam się jak zahipnotyzowane, bezradne dziecko będące pod wpływem tajemniczych czarów szamana. Takiego, któremu nie zdołasz się oprzeć, a imię jego to Daniel.

Nie sposób nie wspomnieć tu o Von Hertzen Brothers, którzy doprowadzili publiczność do wrzenia i swoim setem pozostawili ją w słodkim muzycznym odrętwieniu. Smutnym cieniem położyła się wiadomość o planowanym odejściu Johana z zespołu, ale ostatecznie zrozumiałam, że podjął własną decyzję, z którą to jemu ma być najlepiej, a my powinniśmy docenić i cieszyć się tym, co nam dał. Zatem dziękuję jemu i całemu Pain of Salvation za to, że swoją muzyką nie raz sprawili, że znalazłam siłę na to, by zacząć kolejny dzień. A także za łzy wzruszenia, energię, smutek, radość, czasem motywującą złość, a przede wszystkim tajemniczy świat, do którego nie każdy ma dostęp. Za to nigdy nie zdołam się odwdzięczyć. Johan, bądź szczęśliwy i delektuj się każdą minutą życia! Pain of Salvation, keep on rockin’!

– Anna Jankowiak

 

Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć Pain of Salvation na scenie. Moje duże oczekiwania zostały spełnione z nawiązką. Mieszanka żywiołowych i melancholijnych brzmień, wzruszeń i śmiechu sprawiła, że głupi uśmiech nadal nie schodzi mi z pleców, a gęsia skórka z twarzy (a może odwrotnie). Dla takich chwil warto żyć i chyba potwierdzi to każdy, kto był tam razem ze mną. Niestety muszę dodać, że krakowski koncert miał jeden poważny mankament – skończył się. Mam nadzieję, że następnym razem muzycy z Pain of Salvation skorygują tę omyłkę!

– Ewa Rogoyska

 

Przez lata miałem szczęście być na wielu koncertach naprawdę wielu różnych formacji, większość z nich znałem dłużej niż Pain of Salvation, niektórych słuchałem od kołyski, część z nich uznaje się za żywe legendy. Niemniej jednak, krakowski koncert na którym było ledwie kilkaset osób był jednym z absolutnie najlepszych w jakich kiedykolwiek brałem udział. Oglądanie tego zespołu na żywo i branie udziału w wykonywaniu poszczególnych utworów to magiczne, niemal religijne przeżycie (to słowa pochodzące od ateisty) w którym nie ma jednak za grosz fanatyzmu. Każdemu, kto z jakiegoś powodu nie zdecydował się udać na październikowy koncert szczerze polecam odrobić zaległości przy najbliższej nadarzającej się okazji. Nie ma znaczenia czy znasz ten zespół dobrze, pobieżnie czy wcale, Pain of Salvation nie sprawi Ci zawodu.

– Paweł Hinc

 

Zdjęcie z koncertu udostępnione dzięki uprzejmości Krzysztofa Bobera Fotografia Koncertowa.

Pain of Salvation, Kraków, Klub Kwardat, 21.10.2011 

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.