Muzyka, szampan i truskawki, czyli rozmowa z Vincentem Cavanagh (Anathema)

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że Anathema jest jednym z najbardziej ulubionych zespołów w Polsce. Koncerty z wiosennej części trasy zostały kompletnie wyprzedane, przez co organizatorzy zdecydowali się zaprosić zespół raz jeszcze przy okazji trasy jesiennej. Tym razem nie było inaczej – fani Anathemy wypełnili szczelnie sale i kluby dając tym samym dowód swojej wierności i uwielbienia wobec zespołu. Będąc na widowni podczas koncertu w Gdyni, zrozumiałam cały mechanizm: publiczność oddaje z powrotem energię, którą dostaje ze sceny; ta magiczna pętla zmieniła cały wieczór w niezapomniane doświadczenie. Po koncercie, wciąż z dreszczami ekscytacji i gęsią skórką na całym ciele, miałam okazję porozmawiać z Vincentem Cavanagh o ponad dwóch dekadach istnienia Anathemy.

Jak opisałbyś drogę, którą przebyłeś od pierwszej do najnowszej płyty?

VC: Naturalny postęp przez okres dojrzewania do etapu pełnej szczerości. Pierwsze płyty, bardzo młodzieńcze, miały przebłyski szczerości, ale jeśli obedrzesz je z warstw agresji i wszystkiego, co towarzyszy piętnastolatkowi, zdajesz sobie sprawę, że chodzi jednak o coś więcej. Ten rozwój jest jak ewolucja i idzie w ślad za naszym osobistym rozwojem.

Nie przeszkadza Ci to, że Wasza muzyka nie trafia do szerszej publiczności? Nie jesteście w mainstreamie, choć posiadacie do tego wszelkie przesłanki.

VC: Sam nie wiem. Co mogę zrobić? Widząc problem nie mogę przecież stwierdzić, że „tak, to jest problem” – muszę natomiast znaleźć sposób, by go rozwiązać. W życiu tak jest ze wszystkim: problem jest nim tylko wtedy, gdy nie może być rozwiązany. Jeśli jednak istnieje rozwiązanie – nie ma problemu. To tylko rzecz do zrobienia, coś do pokonania – wyzwanie. Nie popadam więc we frustracje ani się nie wściekam. Wiem co mam robić i robię to do skutku. W tym biznesie nie dotyczy to tylko mnie czy zespołu, to oczywiste. Potrzebni są jeszcze inni ludzie z kontaktami w przemyśle. Potrzebne jest też szczęście. Wiem jednak, że jeśli robimy to co trzeba i otaczamy się właściwymi ludźmi, to wszystko będzie dobrze.

Czy w tworzeniu muzyki poszedłbyś na kompromis?

VC: Nie, nigdy. Przenigdy.

Jak udało się Wam nagrać Weather Systems z Tobą we Francji, Dannym i Jamie’m w Holandii oraz Johnem i Lee w Anglii?

VC: Większość Weather Systems zrobiłem ja, Danny, John i Christer, który zajął się produkcją. Kiedy musimy wziąć się do pracy, po prostu to robimy. Sporo materiału na płytę napisaliśmy w studiu, część z wyprzedzeniem, ale wcześniej nie robiliśmy żadnych prób. Po prostu weszliśmy do studia i stwierdziliśmy „ok, nagrywamy”. Tak właśnie powstają niektóre płyty i czasem jest to fajne. Myślę, że tak ma wyglądać praca w studiu: pomysły powinny być wciąż świeże. Jednak z drugiej strony, następnym razem wolałbym się lepiej przygotować. Odległość nie jest tak bardzo kłopotliwa. Kiedy trzeba pracować, pracujemy ciężko. W przypadku tej trasy, byliśmy razem przez dwa tygodnie i mieszkaliśmy w studiu. Ustawiliśmy sprzęt, nagraliśmy parę fragmentów, zrobiliśmy próbę, przetrenowaliśmy swoje role, upewniliśmy się, że każdy jest w dobrej formie i byliśmy gotowi jechać. Tak jak mówiłem – jak trzeba, to trzeba. Jednak w innych przypadkach tak naprawdę się nie widujemy. To nawet zabawne. Znamy się przez całe życie i chyba już mamy dość oglądania siebie nawzajem. [śmiech] Jesteśmy wszyscy sobie poślubieni – to jest jakieś dziwaczne małżeństwo.

Anathema, foto Jakub Winiarski

Chyba nie do końca tak jest…?

VC: Ok, rzeczywiście, miło jest spotkać się ze wszystkimi i robić to, co robimy. Bardzo to lubimy… ale nie chciałbym ich ciągle widywać. [śmiech]

Szczery do bólu? [śmiech

VC: Tak jest!

A czy nigdy Cię nie kusiło, bo rozpocząć solową karierę?

VC: Solową karierę? Owszem. Nie jestem pewien czy można to nazwać solową karierą jako taką, ale od paru lat sam robię muzykę. Jest zupełnie inna od Anathemy. Żadnych gitar, wokali, żadnych bębnów, ani zespołu. Tylko ja i klawisze, z rzadka jakiś głos. Nie wiem kiedy to dokończę, bo wciąż piszę. Myślę, że w przyszłym roku uda mi się to wydać, lecz ciągle nie wiem jak to nazwać i czy w ogóle będzie to solowy album. Nie jestem pewien czy nazwę ten projekt swoim imieniem czy jakoś zupełnie inaczej. Wciąż jest wiele pytań.

Co jest najważniejsze w robieniu i odbieraniu muzyki?

VC: Przede wszystkim, gdyby nikt jej nie robił, nie byłoby też odbiorców. Te dwie rzeczy idą ręka w rękę, bo jeśli robisz muzykę i nie ma nikogo, kto by jej słuchał, to po co w ogóle ją robić? To dobre pytanie filozoficzne. Gdyby nikt nie słuchał naszej muzyki, to czy nadal byśmy ją tworzyli? Tak. Myślę, że tak, ale wtedy byłoby zupełnie inaczej, prowadzilibyśmy inne życia. Załóżmy taką sytuację: w świecie, w którym ludzie w ogóle nie kupują muzyki i nie chodzą na koncerty, nie ma możliwości, żeby utrzymać się z grania. W takim wypadku musielibyśmy znaleźć inne sposoby zarobku, ale wciąż tworzylibyśmy muzykę, bo mamy to we krwi. Podobnie jak malarze nie mogą przestać malować, a artyści tworzyć sztuki. Tak samo muzycy muszą tworzyć muzykę. Nie mają wyboru, to ciągle towarzyszy im w myślach. Pomysły potrafią obudzić cię o 4 w nocy i nie dadzą zasnąć dopóki nie zostaną zrealizowane. Ten bakcyl bezustannie siedzi ci w głowie. Czasem potrafi zmotywować, gdy widzisz, że ludzie chłoną twoją muzykę, ale nie dlatego ją robisz. To co robisz jest tylko twoje, a kiedy jest skończone i gotowe, da ci o tym znać. Muzyka ci o tym powie. Czasem stwierdzi: „w porządku, ale nie jestem jeszcze gotowa, muszę jeszcze pójść tędy, spróbować tego czy tamtego”. To prawie tak, jakby muzyka prowadziła ciebie, a nie odwrotnie. A gdy jest już skończona, powie „ok, to już wszystko, nic więcej nie da się dodać”. Wtedy oddajesz ją innym. I przestaje być już twoja – staje się ich. Na tym to polega.

A czy w Twoim przypadku bycie muzykiem wpływa na odbiór muzyki słuchanej dla przyjemności?

VC: Tylko w tym kontekście, że jako muzyk być może mam większy dostęp do muzyki, której mógłbym nie poznać nie będąc w branży. Jednak z drugiej strony jestem ogromnym fanem muzyki, więc nawet gdybym jej nie grał, odkrywałbym ją na własną rękę. Mam swoje sposoby. Zwykle szukam dobrych wytwórni, jak np. Constellation Records w Kanadzie – tacy wykonawcy jak Godspeed You! Black Emperor, Silver mt. Zion, Frankie Sparo. Oprócz tego Type Records – wydają ostatnio mnóstwo świetnych rzeczy. Warp Records, gdzie zaczynałem – Aphex Twin, Boards of Canada, Autechre, Squarepusher i wiele innych. Poza tym Fat Cat Records, a także Kscope. Gdybym sam nie grał, na pewno słuchałbym zespołów wydawanych przez Kscope, jak The Engineers, North Atlantic Oscillation czy Steve’a Wilsona. Byłbym ciekaw tego, co robią. Wytwórnie to świetny sposób na rozpoczęcie poszukiwań.

Anathema, foto Jakub Winiarski

Teraz jesteście w trasie, niedługo wychodzi Wasze koncertowe DVD, a co później?

VC: Pracujemy nad materiałem na nową płytę.

Mogłam się założyć…

VC: Oczywiście, robimy to cały czas! Mamy już mnóstwo pomysłów na nowy album. Już nazbierało nam się materiału na więcej niż jedną płytę, więc zostaje kwestia jak go teraz podzielić. Moglibyśmy ustalić, że „ok, tych dziesięć numerów idzie na płytę”, ale co wtedy zrobić z resztą? To świetny materiał, ale zwyczajnie nie pasuje. Kiedy nagrywasz płytę, musisz zrównoważyć wszystkie utwory, by była doskonała. Tak jak przepis kuchenny – musisz użyć właściwych składników, żeby potrawa wyszła idealnie. Podobnie dzieje się z piosenkami: mogą być świetne, ale po prostu nie pasują. Nikt by przecież nie polał frytek czekoladą. Chociaż może ktoś by polał. [śmiech] Tak to wygląda – trzeba umieć rozdzielić materiał. Później sami zobaczymy co w ogóle z nim zrobimy. W tej chwili rzeczywiście planujemy wydanie koncertu na DVD/BD. Film wyreżyserował Lasse Hoile, a wyjdzie nakładem Kscope, prawdopodobnie wiosną. Następna płyta ukaże się więc najwcześniej na początku września przyszłego roku.

A zmieniając temat – obecnie mieszkasz we Francji, jak więc się czujesz będąc w mniejszości?

VC: Muszę mówić po francusku. To pierwsza rzecz, za którą się zabrałem. To dla mnie niezwykle ważne. Także szacunek do kultury. Pochodzę z Liverpoolu, jednego z najbardziej przyjaznych miast na świecie, w których byłem. Jestem dumny mogąc reprezentować Liverpool, bo zabieram go wszędzie ze sobą. Paryż jest dużym miastem i ludzie niekoniecznie chcą ze sobą przyjacielsko pogawędzić, np. w większym tłumie. Czasem wolę pobyć ze sobą sam na sam, ale jeśli zaczepi mnie ktoś obcy, zawsze jestem dla niego bardzo przyjazny. Zawsze. I nigdy nieuprzejmy. Kiedy ktoś zachowuje się wobec mnie niekulturalnie, strasznie mnie to wkurza. [śmiech] Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś na mnie cmoka z dezaprobatą, np. w metrze – nie dość, że się na mnie pcha, to jeszcze cmoka. To mnie irytuje! W takiej sytuacji zawsze się odwracam i pytam: „przepraszam, czy właśnie na mnie nacmokałeś?!”. Wtedy wszyscy się mnie boją i mam spokój. [śmiech] Ogólnie mówiąc, uwielbiam swój styl życia. Przede wszystkim bardzo kocham swoją dziewczynę, która stała się przyczyną mojej przeprowadzki do Francji. Mam tam wspaniałe mieszkanie – bardzo lubię charakter tamtejszych domów. Mam też małego kociaka.

O, miłośnik kotów?

VC: Psów, kotów, żyraf – czego chcesz. Uwielbiam zwierzęta.

Co sprawia, że jesteś szczęśliwy?

VC: [po dłuższej chwili wahania] W zasadzie wszystko. [śmiech] Choćby to, że budzę się rano. Czasem sam fakt uniknięcia czarnych myśli i stanów depresyjnych – jeśli to mi się udaje, już jest dobrze. Moja dziewczyna, moja muzyka i przede wszystkim tworzenie muzyki. Granie na żywo, mój kot, czasem moja drużyna piłkarska…

Którą jest…?

VC: Liverpool.

Nie musiałam pytać. [śmiech] Coś jeszcze?

VC: Świetny film, dobra książka, zwyczajny dzień totalnego relaksu, niezależnie czy w domu, czy poza nim – po prostu czysty relaks i luz. Ostatnio jestem bardzo zapracowany, więc uwielbiam te rzadkie chwile, które mogę spędzać z ukochaną osobą i po prostu nic nie robić. Szampan w urodzinowy poranek – to jest dobre! Pierwsza rzecz z rana na śniadanie z truskawkami i czekoladą. Jeśli zaczynasz dzień od czekolady, truskawek i szampana, reszta dnia będzie fantastyczna!

Zatem życzę Ci tego wszystkiego. Dziękuję pięknie za poświęcony czas.

VC: Dziękuję i wzajemnie.

Anna Jankowiak

Serdeczne podziękowania dla Linn Hutchinson oraz Roba Highcroft za okazaną pomoc.

Zdjęcia z koncertu udostępnione dzięki uprzejmości Jakuba Winiarskiego infisproject.pl.

Anathema, photo Rob Maurice

 

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.