„Publiczność daje nam najwięcej wiatru w żagle” – rozmowa z Piotrem Brzychcym, liderem Kruka

Zespół Kruk stał się już marką samą w sobie. Swoim dorobkiem artystycznym i koncertowym udowadnia, że dobre czasy dla hard rocka wcale nie przeminęły, a zapotrzebowanie wśród publiczności na soczyste solówki gitarowe jest wciąż ogromne. I chociaż Kruk otwierał koncerty takich sław jak Deep Purple, Uriah Heep czy Carlos Santana, to pokora, z jaką chłopaki podchodzą do muzyki i swoich dokonań powinna być stawiana za przykład dla młodych i gniewnych, żądnych sławy i braw muzyków. O przepięknym kruczym locie, w specjalnym wywiadzie dla Opinii rozmawiam z liderem zespołu, Piotrem Brzychcym.

Minął już rok od wydania Waszej ostatniej płyty „Be3”, wcześniej ukazał się  krążek „It Will Not Come Back”, który wciąż zbiera same pozytywne recenzje. Macie też na koncie masę koncertów promujących najnowsze wydawnictwo. A co teraz dzieje się w szeregach Kruka?

PB: Od wydania płyty „It Will Not Come Back” minęły aż dwa lata, ale wciąż dostajemy pozytywne opinie na temat tego krążka i wciąż całkiem nieźle się sprzedaje, zwłaszcza, że równo rok temu wydawaliśmy album „Be3”. Zwykle tak jest, że nowy album zmniejsza sprzedaż i zainteresowanie poprzednimi, a u nas nie ma to znaczenia. Fani chcą mieć całą dyskografię i to jest bardzo miłe jak na dzisiejsze czasy. Dla przykładu, były ostatnio problemy z naszym pierwszym wydawnictwem „Memories”, nagranym z inicjatywy naszego przyjaciela, Grzegorza Kupczyka. Nie można było tej płyty nigdzie dostać, a kwoty na allegro były zawrotne. Wytwórnia zaskoczona takim obrotem sprawy postanowiła wznowić to wydawnictwo i cieszy się ono aktualnie całkiem sporym zainteresowaniem. Jeśli chodzi o czas obecny, to nie próżnujemy, gramy koncerty i już szykujemy się do wydania kolejnej płyty. Mam nadzieję, że wydarzy się to wiosną przyszłego roku. Jest dużo energii i trzeba ją spożytkować. Niebawem kolejny gigantyczny koncert, który zagramy u boku światowej sławy zespołu rockowego, ale niech pozostanie to na razie niespodzianką.

Ciekawi mnie jak doszło do wydania bonusowego krążka dołączonego do „It Will Not Come Back”. Koncerty na DVD to na polskim rynku, niestety, jeszcze dość niecodzienne zjawisko. 

Kruk, Krzysztof Nowak i Piotr Brzychcy, foto Przemysław Kokot

PB: Wytwórnia zaproponowała ten pomysł i choć początkowo nie byłem do tego przekonany, to finalnie okazało się, że to bardzo trafiony pomysł. Oczywiście mieliśmy przez to dwa albo i trzy razy więcej pracy. Ale dla naszych fanów była to wielka gratka, a dla nas samych piękna pamiątka z pewnego etapu w historii zespołu, który… już się nigdy nie powtórzy.

Która płyta Kruka jest bliższa Twojemu sercu: debiutancka, której, jak sam kiedyś wspomniałeś, towarzyszył zapał i buzujące emocje, czy druga, ta dojrzalsza i nagrana z bagażem doświadczeń na koncie? 

PB: To bardzo trudne pytanie. Te płyty są jak moje dzieci i wiem, że z czasem dojrzewają, tak jak dojrzewam ja sam. Nie mogę wskazać jednej płyty i powiedzieć, że to ona jest najlepsza, bo mijałbym się z prawdą. W każdym z tych krążków, w każdej nucie, utopionych jest mnóstwo emocji i wspomnień. Zawsze gdy na nie patrzę, gdy ludzie przynoszą do podpisu, przypomina mi się jak powstawały, jakim byłem wtedy człowiekiem, jak postrzegałem ludzi i świat. To taki jedno, dwusekundowy filmik, który przelatuje przez głowę. Lubię te płyty i choć zawsze mówię, że mogły być lepsze, lepiej nagrane, lepiej zaaranżowane itd. itp., to finalnie i tak jestem ogromnie szczęśliwy, że mogłem takie płyty z chłopakami zrobić. Jeśli chodzi o dojrzałość, to uważam, że z każdą płytą od pierwszej z coverami do czwartej „Be3” jesteśmy muzycznie coraz bardziej dojrzali. Czy to dobrze? Sam nie wiem. Jednego jestem pewien – nikt nigdy nie wymusił na mnie nagrania czegoś, czego bym sam nie czuł i to jest chyba najpiękniejsze biorąc pod uwagę dzisiejszy świat i dzisiejszy rynek muzyczny.

Od samego początku istnienia zespołu jedną ze stałych niezmiennych jest rotacja w składzie Kruka. Jak oceniasz wpływ tych zmian na Waszą muzykę?

PB: Muzyka rockowa, a zwłaszcza ta hard rockowa nie jest dziś w modzie, dlatego ciężko jest znaleźć także muzyków, którzy kochają i w pełni ją czują. Dla jednego jest to zbyt starodawne, dla innego za mało popowe, dla jeszcze innego za mało metalowe. Grają, bo jest fajnie, ale później zapał stygnie. Zapał stygnie pewnie także dlatego, że ja jako lider mam dosyć trudny charakter. Cholernie dużo pracuję i chciałbym, aby każdy pracował tak samo… i czasem tracę kontrolę nad oceną tego wszystkiego. Przykre jest to, że ludzie się zmieniają w składzie Kruka, choć dla optymisty nie ma sytuacji, z której nie potrafiłby wykrzesać pozytywnej energii. A taka energia tkwi także w ludziach, gdyby nie te zmiany, to pewnie nigdy nie zaprzyjaźniłbym się z obecnym basistą Krzyśkiem Nowakiem, choć nie ukrywam, że często tęsknię wręcz za pierwszym basistą, Przemkiem Skrzypcem. Każda następna zmiana to jakiś nowy odcień piórek kruczych, które zdawałyby się monotonnie czarne.

Płyta „Memories” nagrana z Grzegorzem Kupczykiem była składanką coverów – kamieni milowych gatunku. Nie chcę pytać Cię o okoliczności powstania tej płyty, ale ciekawa jestem czy dziś, mając już ugruntowaną markę na rynku muzycznym, zdecydowalibyście się nagrać drugą taką płytę?

PB: Wciąż są takie chęci i zawsze jak widzimy się z Grześkiem, to postanawiamy taką płytę nagrać. Czas jest jednak dla nas bezlitosny i kończy się na rozmowach, gdyż nasze rodzime zespoły wymagają tego czasu ponad normę. Jestem jednak przekonany, że w końcu zderzymy się w celu nagrania „Memories II”. Etap „Memories” to  był wspaniały czas i znakomita zabawa, do dziś grywamy utwory z tej płyty, publiczność to zawsze akceptowała i akceptuje, a czasem mam wrażenie, że wręcz wymaga tych utworów, więc trzeba im to dawać, a przy okazji samemu czerpać z tego radość. 

 Kruk, Piotr Brzychcy, foto Przemysław Kokot

Po „Memories” troszkę niesprawiedliwie przylgnęła do Was łatka cover bandu. Kiedy przyszedł ten moment gdy poczułeś, że ta łatka na dobre odpadła?

PB: Nigdy nie poczułem tej łatki. Tuż po wydaniu płyty „Memories” zagraliśmy w warszawskiej Stodole swój pierwszy duży koncert, przed legendą hard rocka – zespołem UFO. Ludzie spodziewali się repertuaru coverowego, tymczasem my zagraliśmy tylko dwa covery, a reszta to był nasz materiał, jeszcze nikomu nieznany i niewydany. Publiczność przyjęła nasze utwory z ogromnym entuzjazmem, a prasa po tym koncercie nie szczędziła pochlebnych opinii. Jestem przekonany, że to dzięki temu koncertowi łatwiej było nam wydać debiut autorski – „Before He’ll Kill You”.

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.