Z Polski do Anglii i z powrotem – rozmowa z Państwem Peplińskimi

„24 grudnia zawsze mieliśmy polską wigilię, a 25 jedliśmy angielskiego indyka” – mówią Barbara, Paweł, Zbyszek i Janek Peplińscy w rozmowie z Ewą Haman.

Jesteście rodziną dwujęzyczną od pokoleń – jak wam się udało przez te trzy czy cztery pokolenia utrzymać znajomość języka polskiego mieszkając w Anglii, a angielskiego – tu w Polsce?

Barbara Peplińska: Trzeba wyjść od tego, że w każdym pokoleniu było dla nas jasne, że język kraju, w którym akurat jesteśmy będzie się znało automatycznie, więc trzeba się skupić na tym drugim. Jak byliśmy w Anglii, w domu była bardzo duża presja na to, żeby uczyć się polskiego – polska szkoła, dodatkowe zajęcia w języku polskim. Tak samo jest tutaj w Polsce – wiadomo było, że polski będzie w szkole, wobec tego skupiliśmy się na dodatkowych zajęciach po angielsku – filmach, czytaniu itp.

W ANGLII

Paweł Pepliński: Po ślubie, rozmawialiśmy ze sobą po angielsku – ze znajomymi z naszego środowiska także. Ale gdy urodziła się Kryśka, nasza pierwsza córka, to zapadła decyzja: musimy w domu rozmawiać po polsku. Naprawdę zależało nam, żeby nauczyć dzieci polskiego i zrobiliśmy [w tym kierunku] duży wysiłek. Jak popatrzę na naszych znajomych, rówieśników w Anglii, którzy też mieli dzieci i też [pochodzą] z podobnych jak my rodzin –  to jakoś udało im się to w mniejszym stopniu.

A dlaczego wam zależało? Dlaczego podjęliście ten wysiłek?

PP: Byliśmy wychowani w duchu polskim.

BP: Patriotyzm, tak, na pewno.

PP: Nasi rodzice byli jeszcze z pokolenia przedwojennego, na pewno była z ich strony duża presja – oni chcieli żebyśmy byli Polakami, żebyśmy znali ten język.

Mówicie że w Waszych domach rodzinnych była silna presja, żeby używać języka polskiego, a, zastanawiam się, jak to się stało, że ta presja była skuteczna? Wyobrażam sobie, że ona musiała mieć jakiś ogromny ładunek pozytywny, no bo przecież jak się dzieci zmusza do czegoś…

BP: No mój tata po prostu krzyczał, to nie było strasznie pozytywne (śmiech).

Ale zadziałało (śmiech).

PP: Basia rozmawiała z rodzeństwem po polsku. Myślę, że to było bardzo nietypowe – ja rozmawiałem z braćmi częściej po angielsku niż po polsku, a teraz to różnie bywa.

Basiu, czy to była reguła narzucona przez rodziców?

BP: Tak, była narzucona, ale jednak nie do końca. Pomimo że mieliśmy poczucie, że to presja, wiedzieliśmy, że warto się jej podporządkować. Gdy moi znajomi z polskiej szkoły przychodzili [do nas do domu] i zaczynaliśmy rozmawiać po angielsku, to mój tata na nas wszystkich krzyczał. I czasem było mi głupio, że on krzyczy; ale jednak mieliśmy świadomość, że jest w tym sens.

PP: Obawiał się, że ten język stracimy – myślę, że ta obawa była słuszna, co widać po naszych rówieśnikach.

Dlaczego zależało Wam na tym, żeby utrzymać znajomość polskiego? Czy to przykład rodziców na Was tak działał?

BP: My chyba byliśmy bardziej patriotyczni niż Polacy w Polsce w tym samym czasie. (śmiech)

PP: Tak byliśmy wychowani, ale nie każdemu udaje się przekazać [język] dzieciom [w taki sposób], żeby później dzieci same chciały [w nim mówić]. To na pewno też ma duże znaczenie – my naprawdę chcieliśmy zachować polskość.

BP: Tańczyliśmy tańce ludowe, byliśmy w harcerstwie polskim; po każdej uroczystości w parafii śpiewaliśmy hymn narodowy – i polski i angielski.

PP: Przy graniu w piłkę nożną, czy w siatkówkę – to samo. To były zespoły polonijne, całe życie społeczne koncentrowało się na  polonijnej tożsamości.

A jeszcze bym chciała na chwilę wrócić do tego patriotyzmu, powiedziałaś Basiu, że byliście bardziej patriotyczni niż Polacy tutaj – jak myślicie, dlaczego? Czy możecie powiedzieć, że tam czuliście się dumni z tego jesteście Polakami?

BP: Tak, chociaż nic na temat Polski właściwie nie wiedzieliśmy. Pawła rodzina jeździła często do Polski; ale mojej rodziny nie było na to stać, moi dziadkowie nigdy nie wyrobili sobie paszportów, bo żeby dostać paszport brytyjski musieliby obiecać lojalność Królowej. Nasza wiedza o Polsce to była czysta teoria, głównie opierająca się na Sienkiewiczu.

Czyli czytaliście w domu?

Moja babcia miała obsesję na punkcie Sienkiewicza – przychodziła do nas do domu i nam czytała. A w momentach, kiedy już nie mogła, bo się zalewała łzami, dawała nam książkę i sami musieliśmy czytać.

Wspólne czytanie po polsku, nie tylko harcerstwo, też tańce ludowe; co jeszcze w domu takiego robiliście, poza tym że czytaliście po polsku Sienkiewicza.

PP: Byliśmy zaangażowani w [życie] polonijnej społeczności: w tych wszystkich klubach…

BP: …w polskiej szkole sobotniej, w parafiach. W parafiach dużo się działo, były i zabawy, były różne komitety, czuliśmy przywiązanie do tego środowiska. Był to częsty, regularny kontakt. Inaczej było jak przyjechaliśmy już tu, do Polski. Na początku to się zastanawialiśmy, jaki powinien być język domowy…

BP: …czy powinniśmy przejść na angielski.

W POLSCE

Czyli mieliście taki moment wahania?

BP: Zastanawialiśmy się i zdecydowaliśmy, że byłoby to nienaturalne, więc nie będziemy przechodzić na język angielski w domu. Ale zaczęliśmy też częściej rozmawiać w tym języku – jak już mówiłam, filmy, jakie oglądaliśmy były po angielsku, dzieci miały dodatkowe lekcje angielskiego.

PP: I utrzymywaliśmy też kontakt z rodzinami, które były z Anglii. Na początku lat dziewięćdziesiątych, jak przyjeżdżały rodziny zza granicy, organizowaliśmy regularne spotkania.

I to były rodziny angielskie?

PP: Angielskie, międzynarodowe czasem; ale na pewno angielski był naszym wspólnym językiem.

BP: I wszystkie dzieci były w przedszkolu angielskim.

Czy czujecie patriotyzm w stosunku do Anglii?

W jakimś stopniu tak, tam się urodziliśmy, tam się wychowaliśmy, mamy też tam bardzo dużo znajomych; jest tak nawet w przypadku naszych dzieci – każde było przywiązane do jakiejś angielskiej drużyny piłki nożnej; każde czuło, że jest prawie Anglikiem. Na pewno trochę się różniły językowo od polskich dzieci,  ale też dlatego, że same chciały to jakoś podkreślić. A nam zależało, żeby nie tylko uczyć języka angielskiego, ale też trochę angielskiej tożsamości.

Wiemy, że mówicie o sobie, że jesteście Polakami, ale czy z równą pewnością powiedzielibyście o sobie, że jesteście Anglikami?

BP: Ja nie – powiedziałabym o sobie, że jestem Brytyjką, ale nie Angielką.

PP: Nie z tą samą pewnością – na pewno duchowo jesteśmy Polakami. Ale ja czuję, że wychowałem się w Anglii i na pewno też dużo pozytywnych elementów zaczerpnąłem z tamtejszej kultury.

BP: Anglicy nas dużo łatwiej akceptują jako Anglików, niż Polacy jako Polaków; to znaczy – teraz w mniejszym stopniu niż dawniej – ale dalej jesteśmy traktowani jak ktoś „inny”, ktoś „dziwny”, nie całkiem taki, jak reszta; a w Anglii nikt by tego nie zauważył, może dlatego, że tam jest wszystko bardziej wymieszane.

PP: Wielokulturowość – może nie było tego w latach 70. i 80., ale teraz to jest bardzo wielokulturowy kraj.

A powiedzcie mi, czy to był jakiś problem dla was, że tu byliście postrzegani jako ci „inni”?

BP: Na pewno był – po przyjeździe do Polski obracaliśmy w towarzystwie Anglików, do pewnego stopnia było tak właśnie dlatego, że tylko „inni” nas akceptowali.

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.