„Trzecia osoba ułatwia sprawę” – rozmowa z Ewą Haman z Uniwersytetu Warszawskiego

Wiele błędów wcale nie jest błędami, bo nie wynikają z niewiedzy, ale z tego, że dziecko się czegoś nauczyło – mówi dr hab. Ewa Haman, psycholingwistka z Uniwersytetu Warszawskiego Joannie Durlik.

Czy naprawdę jest możliwe, żeby przez pierwsze trzy lata życia dziecko słyszało aż o 30 milionów słów więcej niż inne?

JH: Cóż, tak wynika z badań. W badaniu Hart i Risley wzięły udział dzieci, a właściwie całe rodziny, o różnej sytuacji społecznej i ekonomicznej: od dzieci z rodzin objętych pomocą opieki społecznej do dzieci z rodzin profesorskich. Hart i Risley policzyli, ile słów dociera do dziecka w ciągu pierwszych trzech lat życia i wyszło im, że dzieci z rodzin objętych opieką społeczną słyszą średnio 10 milionów słów, a dzieci z rodzin wykształconych – 40 milionów. Stąd różnica 30 milionów słów; ale to nie był jedyny i nie najważniejszy wniosek z tego badania. Okazało się również, że wśród tych najlepiej wykształconych rodzin rodzice kierowali do dzieci sześciokrotnie więcej pochwał niż nakazów i zakazów, natomiast w grupie dzieci objętych opieką społeczną nakazów było dwa razy więcej niż pochwał. Więc tu proporcja 6:1, a tam 1:2 – i właśnie to jest moim zdaniem rzecz, która radykalnie różni te grupy. Przy czym nie chodzi o wykształcenie, mając dowolne wykształcenie możesz się do dziecka zwracać tak czy inaczej.

A skąd może brać się ta różnica w stylach wychowawczych?

JH: Dobre pytanie. Może z tego, jak sami rodzice byli traktowani w dzieciństwie? Przy czym ci lepiej wykształceni, nawet jeśli byli sami tak nakazowo wychowywani, mieli większą szansę, żeby poddać to refleksji. Mówiąc o wykształceniu, nie mam na myśli konkretnych osób, tylko pewien trend statystyczny, to bardzo ważne! Często, kiedy mówimy o trendach statystycznych, ktoś nam odpowiada: „to nie może być prawda, bo ja znam taką matkę, która jest świetnie wykształcona, a ciągle dziecku czegoś zakazuje” (śmiech).

Jeśli dziecko słyszy głównie nakazy i zakazy, czyli komunikaty zabarwione negatywnie emocjonalnie, to nie skorzysta z nich jako z materiału językowego?

JH: Skorzysta, ale mogłoby bardziej. Dana Suskind w zeszłym miesiącu wydała książkę, w której daje bardzo konkretne rady i przykłady: zamiast powiedzieć tak, powiedz inaczej. Swoje przykłady opiera na konkretnych badaniach, które pokazały m.in., że jeżeli pytasz dziecko (przyswajające język angielski) „Can you help me?” (czy możesz mi pomóc, przyp. red.) to ono jest mniej skłonne do pomocy niż jeśli spytasz: „Could you be my helper?” (czy mógłbyś być moim pomocnikiem – przyp. red.). Niewielka różnica, a podobno działa, to zabawne, prawda?

Jak można wytłumaczyć ten efekt?

JH: Suskind proponuje takie wyjaśnienie: pierwsze pytanie jest bardziej nakazem: zrób to ze mną, a drugie daje poczucie podmiotowości. Być może dlatego właśnie – chociaż to wcale nie jest całkiem jasne – dzieci szybciej się uczą, kiedy są bardziej zaangażowane, mają większe poczucie sprawstwa, kiedy nie tylko wykonują polecenia, ale mogą też wnieść coś od siebie.

Bo jednak nauka języka to nie tylko słuchanie i bierne przetwarzanie, ale też samodzielne budowanie wypowiedzi.

JH: Tak, ale oczywiście oba procesy są ze sobą ściśle związane. Wygląda na to, ze najbardziej się opłaca, kiedy komunikacja jest wymienna, dwustronna. W warsztatach w ramach inicjatywy „30 milionów słów” prowadzący zachęcają do tego, aby angażować dzieci w wymianę zdań, przeplatać wypowiedzi dzieci ze swoimi. Sugerują: „mów więcej”, a także zachęcają, aby „dostroić się” do dziecka. Z różnych badań wynika, ze dzieci szybciej uczą się słów, jeżeli rodzice, opiekunowie bardziej koncentrują się na tym, co dzieci interesuje, a nie na tym, co ich interesuje. Czyli kiedy idziemy z maleńkim dzieckiem na spacer i chcemy mu pokazać, jak pięknie się przebarwiają jesienne liście, a ono chce akurat grzebać w piasku, to należy się przemóc i mówić o piasku, chociaż piasek może być akurat mało ciekawy z punktu widzenia dorosłego. Jeżeli dostosujesz się do dziecka i podążysz za jego uwagą i będziesz mówić o tym, co ono akurat widzi, to twoje działanie odniesie długofalowo dużo lepszy skutek. W ten sposób dziecko pozna więcej słów, niż gdybyś uporczywie twierdziła, ze drzewo jest malownicze i wymieniała ileś tam kolorów.

Można uznać, że dziecko jest wtedy bardziej zmotywowane do nauki?

JH: Uczenie tego, co dziecko interesuje, jest po prostu łatwiejsze i to akurat łatwo wyjaśnić. Jeżeli coś z jakiejkolwiek przyczyny jest obiektem twojego zainteresowania, to nie musisz przekierowywać uwagi, tylko dostajesz komunikat słowny dotyczący tego, czym i tak i tak się zajmujesz. A jeżeli zmuszamy dziecko do przekierowania uwagi, to ono najpierw musi przestać interesować się piaseczkiem i zacząć się interesować liśćmi, a liście mogą być dla niego mało ciekawe…

Na ile warto podążać za uwaga dziecka – to zależy też od wieku dziecka. Przed drugim rokiem życia jest to bardzo potrzebne, między drugim a trzecim trochę mniej, a potem generalnie musimy dziecko przyzwyczajać do tego, ze od czasu do czasu kierujemy jego uwagę na to, co jest ważne dla nas. Nie można jednak przesadzić w żadną stronę.

A jak ważna jest w tym pierwszym okresie życia tak zwana „mowa skierowana do dziecka”? Czy należy wystrzegać się takiego specyficznego języka, którym wiele osób zwraca się do dzieci?

JH: Bardzo ważne jest to, co rozumiemy przez mowę skierowaną do dziecka. Jeszcze przed urodzeniem dziecko zaczyna analizować dźwięki mowy, to jest bardzo ważny etap uczenia się języka. Mowa skierowana do dzieci jest bardzo dobrym sposobem, żeby ułatwić dziecku to zadanie. Po pierwsze pomaga podwyższenie głosu, po drugie podkreślenie kontrastów miedzy dźwiękami, które uzyskujemy modulując głos. Drugą cechą mowy skierowanej do dzieci są krótkie zdania i wiele powtórzeń – to też jest super! Mówiąc do dzieci używamy też sporo zdrobnień, prawda? I okazuje się, ze w językach fleksyjnych, które mają złożoną odmianę, zdrobnienia szalenie ułatwiają dzieciom zadanie. Redukują liczbę końcówek i tym samym odmiana wyrazów ulega uproszczeniu. To jest jedno oblicze mowy skierowanej do dzieci: intuicyjnie dostosowujemy się do poziomu rozwoju dziecka i dostarczamy troszeczkę łatwiejszą wersję języka, dzięki której ono łatwiej się uczy.

Ale druga strona medalu jest taka, że możemy się niedobrze dostrajać, że możemy za długo mówić takim językiem, za bardzo zdrabniać i spieszczać. A kiedy dziecko jest starsze, ma trzy lata na przykład, to niekoniecznie należy się do niego zwracać, jak wtedy, kiedy miało pół roku.

W jaki sposób zorientować się, że czas na zmianę?

JH: To trudne pytanie, trzeba traktować każde dziecko indywidualnie. Zastanawiam się, czy można wymyślić jakąś uniwersalną regułę… To zależy od sytuacji. Kiedy dziecko zadaje poważne pytanie, a trzylatek może zadawać poważne pytania, to należy mu poważnie odpowiedzieć. Kiedy natomiast się przytulacie rano w łóżku, nie ma specjalnie powodu, żeby do niego mówić uczonym tonem. Więc czasem mamusiny ton jest uzasadniony , a czasami nie. Potem nadchodzi moment, kiedy dzieci same się zaczynają denerwować: „nie mów do mnie jak do dziecka”. To też wskazówka, żeby przestać.

A mówienie do dzieci w trzeciej osobie? „Kasia grzecznie zje zupkę, co Piotruś robi”? Nie powoduje zamętu w dziecięcej głowie?

JH: To na początku ułatwia, bo na początku, wbrew pozorom, używanie zaimków pierwszo- i drugo-osobowych szalenie utrudnia rozróżnienie, o kim mowa. Jeżeli ja mówię o sobie ja i ty też o sobie mówisz ja, a nawzajem o sobie mówimy ty, to o kogo właściwie chodzi? Jedna z moich córek mówiła ja, ale nie mówiła ty, tylko ja ze wskazaniem na drugą osobę. Czyli przychodziła do mnie i mówiła „ja ułożę puzzle, a ja zbuduję domek z klocków”. W drugiej części zdania chodziło już o mnie, nie o nią. No i wyrosła z tego dość szybko. Dzieci mogą sobie radzić na różne sposoby. Ale ta trzecia osoba ułatwia sprawę, bo wiadomo, że mama to mama, a Kasia to Kasia.

Dzieci często o samych sobie mówią w trzeciej osobie.

JH: Tak, ale to specjalnie nie szkodzi, niech sobie mówią. Jeśli rodzice do nich tak mówią, to jak dziecko ma mówić?

Ale rodziców często to niepokoi. Jak korygować taką sytuację?

JH: Nie trzeba korygować, trzeba tylko zwracać uwagę, żeby czasami mówić do dziecka inaczej, bo ono samo systemu zaimków nie wymyśli (śmiech). Ale nie należy się tym za bardzo przejmować. Dla rozwoju dziecka ważniejsze jest, żeby rodzice byli w miarę pewni siebie i konstruktywnie krytyczni wobec siebie samych, niż żeby się starali wypełniać dziesiątki rad, których im udzielamy i które znajdą w poradnikach. Ja bym wolała im zostawić wolną rękę i sugerowała tylko, żeby refleksyjnie podchodzili do relacji z dzieckiem, żeby byli gotowi weryfikować swoje poglądy i teorie na temat dziecka w każdej sferze.

Wróćmy jednak na grunt bardziej językowy. Jak reagować na błędy, które dziecko popełnia?

JH: Oczywiście wszystkie dzieci popełniają błędy, chociaż, gdyby je systematycznie zanalizować, to okazałoby się, że one na dobrą sprawę wcale nie są błędami, bo nie wynikają z niewiedzy, ale z tego, że dziecko się czegoś nauczyło.

Więc „piesy ją”?

JH: Oczywiście, ze piesy ją. Cudownie! „Mamusiu, cy my tes umarniemy?” – to też piękny przykład. To jest akurat bardzo dobry przykład do pytania o błędy. Kiedy przerażone dziecko przychodzi do ciebie i pyta „Mamusiu, cy my tes umarniemy?”, to ważniejsze jest, żeby zająć się problemem ,jaki ma dziecko, a niekoniecznie tym, ze ono powiedziało „umarniemy”. Wiele błędów można całkowicie ignorować, bo dzieci same z nich wyrosną.

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.