„Księżyc to po polsku on, a po włosku ona” – rozmowa z prof. Joanną Rączaszek-Leonardi z Uniwersytetu Warszawskiego

W naszym rodzimym języku nauczyliśmy się podstawowych form współżycia z innymi; jest on najbardziej zgrany z naszą mową ciała i emocjami. I dlatego to w tym języku powinniśmy mówić do dzieci – tłumaczy prof. Joanna Rączaszek-Leonardi, badaczka języka i względności językowej z Uniwersytetu Warszawskiego.

Jest Pani Polką, Pani mąż Włochem, mieszkali Państwo kolejno w Polsce, Włoszech i obecnie w Stanach. Jak Pani rodzina radzi sobie z tymi wszystkimi językami? Po jakiemu Państwo rozmawiają?

JR-L: W początkach naszej znajomości z mężem rozmawialiśmy po angielsku. Trwało to kilka lat, zanim nie nauczyliśmy się na tyle dobrze swoich języków, by każdy mógł mówić w swoim. Jednak nawet wtedy, gdy zdarzały się nieporozumienia, albo gdy rozmawialiśmy o czymś ważnym, przechodziliśmy na angielski. Kiedy pojawiły się dzieci, nadal każde z nas trzymało się swego języka i tylko w nim starało się mówić do dzieci. Z początku było to równie łatwe dla mnie i dla męża, jednak po pewnym czasie, gdy dla dzieci dominującym językiem stał się polski (mieszkaliśmy wtedy w Polsce), taka strategia językowa wymagała sporego samozaparcia od mojego męża: często mówił po włosku, ale dzieci odpowiadały mu po polsku. Giuseppe nie robił z tego problemu – po prostu starał się nie przechodzić na polski, jeśli to było możliwe, by dzieci miały jak najwięcej styczności z włoskim.

Gdy nasza córka miała 8 lat a syn 5, wyjechaliśmy na dwuletnie stypendium do Włoch. Wybraliśmy ten kraj miedzy innymi dlatego, by dzieci wyrównały poziom znajomości obu języków i by nauczyły się pisać po włosku. Podczas tych dwóch lat to ja z kolei byłam „w mniejszości językowej“, czasem podczas rodzinnych rozmów przechodziłam więc na włoski.

Czy dzieciom nie mieszają się te wszystkie języki?

JR-L: Nie. W wieku 2-4 lat zdarzały się im zabawne pomyłki (np. stosowanie polskiej fleksji do włoskiego wyrazu np. „dobrze dziś dormiłem” („dormire” – wł. spać, przyp. red.), albo taki dialog między moim mężem a córką: mąż, po włosku: „nie mogę już czytać, oczy mi się zmęczyły”. „To bokom czytaj”. (To czytaj buzią, od „boca” – buzia, usta, przyp. red.). Jednak żadnych poważniejszych problemów, także w przedszkolu czy w szkole nie pamiętam, i dzieci też nie pamiętają.

W pewnym momencie Pani mąż nauczył się polskiego i zdecydował się mówić po polsku do dzieci. Co nim powodowało? To dość rzadkie w przypadku małżeństw mieszanych.

JR-L: Czy rzadkie? Raczej rzadkie i trudne jest konsekwentne używanie swojego języka przez osobę, która należy do mniejszości językowej w swojej rodzinie i w kraju zamieszkania. Dzieci bardzo szybko chłoną język otoczenia, najważniejsze staje się dla nich porozumiewanie się w grupie rówieśniczej i to ten język – z konieczności – wygrywa. Mój mąż nie zdecydował się mówić do dzieci po polsku. Wprost przeciwnie, starał się jak najczęściej mówić po włosku, czytać im włoskie książki, oglądaliśmy włoskie i włoskojęzyczne filmy. Przechodził na polski tylko wtedy, gdy było to naprawdę niezręczne, np. gdy widział, że dzieciom sprawia trudność zrozumienie czy wytłumaczenie czegoś po włosku. Robił to także w obecności osób trzecich, które mówiły po polsku.

Czy Pani dzieciom zdarzało się na coś skarżyć w związku ze swoją sytuacją językową?

JR-L: Nie skarżyły się na nic. Może tylko na to, że czasem, szczególnie przed wyjazdem do Włoch, ich włoski czasem szwankował i nie mogli porozumieć się po włosku tak dobrze, jak chcieli. Teraz bardzo doceniają to, że są dwujęzyczni – widzą, ze każdy język przedstawia świat nieco inaczej, zauważają luki leksykalne w każdym z języków i zastanawia ich to. Wydaje mi się, że mają większą – niż inne dzieci – łatwość w przyswajaniu kolejnych języków. Córka oprócz polskiego i włoskiego mówi płynnie po angielsku i nieźle po francusku, syn dobrze po angielsku i uczy się po hiszpańsku.

No właśnie! Mówi Pani, że Pani dzieci widzą, że każdy język przedstawia świat nieco inaczej. To wiąże się z Pani zainteresowaniami naukowymi. Czy wraz z wypowiadanymi słowami komunikujemy też pewien konkretny – zależny od języka – sposób postrzegania rzeczywistości?

JR-L: Myślę, że jest co do tego coraz mniej wątpliwości. Jest kilka aspektów, w których język wpływa na postrzeganie świata i komunikację z innymi. Aspekt komunikacji uznałabym za najważniejszy. Wraz z językiem uczymy się pewnych form współistnienia z innym człowiekiem, pewnych akceptowanych w danej kulturze „gier językowych”, używając pojęcia wprowadzonego przez Wittgensteina. Owe gry mogą być niemal uniwersalne, obecne w wielu kulturach, ale mogą być także charakterystyczne dla danej kultury, związane z pewnym widzeniem świata i drugiego człowieka, z pewnym porządkiem społecznym. Kultura zatem może determinować nie tylko słownictwo, ale także struktury gramatyczne oraz skrypty komunikacyjne, do których zarówno słownictwo jak i gramatyka się przystosowują.

A czy może pani podać przykłady tego wpływu kulturowego na język?

JR-L: Różnic tych nie należy upatrywać tylko – jak do niedawna twierdzono – w tym, że język dzieli świat na inne kategorie (np. wiele badań poświęcono percepcji i nazewnictwu kolorów w różnych kulturach). To oczywiście jest ciekawe i ważne. Jednak o wiele bardziej niesamowite i ważne jest to, że język narzuca różne formy interakcji w różnych kulturach. To niejako przez owe formy interakcji, wtórnie wobec nich, kategoryzujemy świat. Język nie jest bowiem odzwierciedleniem, samym opisem świata lecz narzędziem koordynacji w środowisku. Mówię o „koordynacji”, bo to nie ogranicza się do komunikacji. W grę wchodzi także ustawianie w rolach społecznych, podział ról w interakcji. Język więc odnosi się i opisuje świat na tyle, na ile jest to dla owej koordynacji konieczne. Wszelkie odniesienia do świata są przefiltrowane przez ich użyteczność dla interakcji. To dziwne, ale w wielu podejściach filozoficznych i psychologicznych zapomniano o tym, że, jak to ładnie powiedział [Emanuel] Schegloff, jeden z najbardziej znanych badaczy języka w działaniu: „The natural habitat of language is interaction“ (naturalnym środowiskiem języka są interakcje pomiędzy ludźmi, przyp. red.)

Czy to, że nasz język najpierw rozwija się poprzez interakcję, tworząc podwaliny dalszej interakcji z innymi ma jakieś konkretne przełożenie na dwujęzyczne wychowanie dzieci?  

JR-L: Z tego wynika bezpośrednio konieczność mówienia do dziecka we własnym, rodzimym języku. W tym języku bowiem nauczyliśmy się podstawowych form współżycia z innymi; jest on najbardziej zgrany z naszą mową ciała i emocjami. I dlatego to w tym języku powinniśmy socjalizować swoje dziecko – w tym języku uczyć używania języka w interakcji.

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.