Krzysztof Jaryczewski – „Jary OZ”

Coś się kończy, coś zaczyna, jak mawiają mądrzy ludzie. Krzysiek Jaryczewski, współzałożyciel, architekt największych sukcesów ale i kłopotów słynnego Oddziału Zamkniętego potwierdza to w całej rozciągłości na dwóch krążkach, firmując je z jednej strony swoim nazwiskiem i nowym muzycznym projektem, z drugiej – znanym na pamięć fanom polskiego rocka logo, którym w swoim czasie wysmarowany był co drugi mur na polskich ulicach.

Rodzi się pytanie, jak należy ów materiał traktować? W składzie grupy Jary OZ znajduje się przecież także Zbyszek Bieniak, trzeci wokalista Oddziału i Krzysiek Zawadka, wieloletni gitarzysta legendy, którego dźwięki słychać na jej czterech płytach, dodatkowo styl gry i prezencja pałkera Michała Kłopockiego wywołuje automatyczne skojarzenia z Jarkiem Szlagowskim, którego przedstawiać nie trzeba. Jedynie Andrzej Potęga, zwany „Pierwiastkiem”, unika porównań, choć jego elastyczny styl gry na basie raz po raz kojarzy się z rockandrollowym rozbuchaniem Pawła Mścisławskiego, innym razem – z nowofalowym zacięciem Marcina Ciempiela… Oddział Zamknięty pod wodzą Wojtka Pogorzelskiego swój ostatni premierowy materiał wydał – bagatela – piętnaście lat temu, co rodzi niepokojące przypuszczenia, czy aby nie chce pobić należącego do Guns N’Roses rekordu twórczej niemocy. Fani oddziałowych dźwięków, złaknieni nowego materiału mogą zatem potraktować dzieło Jarego i jego kolegów jako nową płytę OZ, nie bacząc na prawne zawirowania, jaki mają miejsce przed dawnym i aktualnym liderem legendarnej grupy.

Przejdźmy do istoty sprawy. Do muzyki. Słuchacz otrzymuje potężną dawkę dźwięków (razem blisko dwie godziny materiału), bardzo różnorodnego stylistycznie, choć spójnego gatunkowo – widać, że rock to nadal muzyka, która w sercu i duszy Jaryczewskiego dudni najdonośniej i ani myśli zrezygnować z palmy pierwszeństwa. Słychać to zarówno na pierwszej płycie, z akustycznymi interpretacjami oddziałowych klasyków, jak i na drugiej, pełnej elektrycznych, rockowych brzmień, zawierającej materiał w pełni premierowy, nie pozbawiony kilku niespodzianek.

Set akustyczny, czyli spojrzenie w przeszłość, stanowiące zamknięcie pewnego rozdziału (co z upodobaniem podkreśla w wywiadach główny zainteresowany), to czternaście starannie wybranych piosenek, z udziałem wielu gości, choć od początku do końca słychać dominację lidera nad całością. Oczywiście, Jaryczewski jako mężczyzna po przejściach, osiągnięciu szczytów sławy i silnym uderzeniu w dno kilka lat później (od którego, na szczęście, się odbił), nie posiada w gardle już tej pary co trzydzieści pięć lat temu, ale w jego chropowatym, pełnym bruzd głosie słychać autentyczność, odrobinę sentymentu i przede wszystkim prawdę, nie pozbawioną emocji. Emocji wieku dojrzałego, skrajnie odmiennych od tych z lat młodzieńczych, ale równie intensywnych. Można odnieść wrażenie, że dziś stare przeboje OZ Jaryczewski wykonuje z dużo większą świadomością przekazywanych w nich treści, niż dawniej, kiedy obsługiwane przez niego mikrofony oprócz nut przyjmować musiały spore dawki alkoholowych oparów. Przy tym aranżacyjne zabiegi, mające na celu pewną odmianę w większości przynoszą naprawdę przekonujące efekty, jak choćby smyczki w „Obudź się”, podkreślające romantyczny sentymentalizm hitu (na pianinie udziela się tu Maja, córka artysty – niedaleko pada jabłko…) i „Debiucie”, kolejnej balladzie, w której wokalnie udzielił się Robert Janowski, łamiąc, ale nie profanując znanej od lat melodii.

Jary OZ

Inny oddziałowy wokalista, Marcin Czyżewski pokazał prawdziwie rockowy pazur w „Twoim każdym kroku”, wzbogacając numer lekką, choć nie przesadną chrypą. „Odmienić los”, z gościnnym udziałem kompozytora numeru, Włodka Kani, wypada po prostu rewelacyjnie, potwierdzając, że odejście od stylistyki hałasu na rzecz akustycznych subtelności wcale nie musi pozbawiać dźwięków dynamiki. Nowa wersja ma znacznie bardziej optymistyczny wydźwięk niż ta otwierająca oddziałowy debiut, natomiast wielogłosowy finał numeru to już prawdziwa uczta dla uszu. „Zabijać siebie”, to w przeciwieństwie do rockowej petardy z 1982 roku, pieśń reggae, z kolei „Dobre rady” brzmią podobnie do oryginału sprzed lat, pomijając tęskne dźwięki harmonijki ustnej. „Ten wasz świat”, „Pokusy” (z potężnym śpiewem Bieniaka i Jolą Tubielewicz w głównych rolach), „Na to nie ma ceny” (duet wokalny Jaryczewski-Bieniak) nie przynoszą aranżacyjnych rewolucji, które akurat byłyby tu potrzebne jak dziura w moście. „Ich marzenia” z sprawą ściany melotronu zyskały klimat popowej psychodelii, natomiast „To tylko pech”, zdaniem niżej podpisanego, wypada w tym całym zestawieniu najmniej przekonująco. Kapitalny, pełen drive’u numer z dołującym tekstem Jaryczewskiego niepotrzebnie spowolniono, nadając mu żałobny charakter, co w obliczu lidera, który już dawno pokonał opisywane w nim słabości, daje efekt, nazwijmy to, zgubny. No, niech będzie – dyskusyjny. Ze wszystkich piosenek właśnie w tej najbardziej rzuca się w uszy brak charakterystycznej gitary Wojtka Pogorzelskiego, pełnej melodyjnych dwugłosów i oszczędnego porywającego solo w finale. Są ludzie niezastąpieni.

Niemniej całość wypada zdecydowanie na plus. Trudno byłoby sobie wyobrazić lepsze zamknięcie starego rozdziału w wydaniu Jarego i spółki.

Prawdziwym wyznacznikiem aktualnej formy artystycznej wykonawcy nie jest jednak spoglądanie w przeszłość, a materiał premierowy. Po akustycznych, delikatnych brzmieniach na dzień dobry, prosto w „pysk” otrzymujemy pełną przesterowanych brzmień kaskadę rockowych gitar, wraz ze zjadliwym tekstem lidera na temat nierównej walki jednostki z urokami zinformatyzowanej odmiany kapitalizmu. Zresztą generalnie nową twórczość Jaryczewskiego można traktować dwubiegunowo – z jednej strony refleksja nad rolą człowieka w społecznym molochu, z drugiej – pełne czułości wyznania miłosne, z nie zawsze szczęśliwym zakończeniem („Namaste”, „To nie przypadek”, ballady tyleż piękne, co wyrywające swym smutkiem serce na wierzch każdego wrażliwca). Nie brakuje rasowego, pełnego wyczucia bluesa („I wszystko dobrze”, bardzo udany „Hulaj dusza”), choć nie jestem przekonany, czy to akurat stylistyka najbardziej pasująca do kapeli, mimo, że w umiarkowanej dawce wcale nie przeszkadza. Soulowe fascynacje Jarego, o których wspomina w co drugim wywiadzie (i których na próżno szukać w starych nagraniach OZ) ujawniły się w pełnej krasie dwukrotnie – mniej („Płynę w kosmos”, ze świetnym mariażem sekcji dętej, ostrych gitar i przyciężkawej linii melodycznej) i bardziej wyraźnie („Zapytaj siebie” to rzecz z potencjałem na duży przebój, podana z szerokim uśmiechem). Słuchając pełnych energii „Egozenu” i „Iluzji” można odnieść wrażenie, że tak brzmiałby Oddział Zamknięty AD 2016, gdyby los i nałogi oszczędziły mu niezliczonych zmian personalnych i ostał się do dziś w składzie z 1982 roku.   Przebojowe „Dobrolandia” i „Złote wrota” to już Jary OZ spoglądający w XXI wiek, choć z hipisowskim zacięciem w tekstach, odzwierciedlających naiwny idealizm autora, nadal wierzącego w międzyludzkie porozumienie ponad wszelkimi barierami. Cóż, każdemu wolno marzyć.

Dwie piosenki zasługują na osobne potraktowanie. Pierwsza to pełen orientalizmów „Dodo” (z multiinstrumentalistą Jaryczewskim udzielającym się tu na… sitarze!), z transową zwrotką i zabójczo melodyjnym refrenem. Rzecz od pierwszej sekundy kojarzy się z wycieczkami George’a Harrisona w stronę Dalekiego Wschodu z czasów The Beatles („Love You To”, „The Inner Light” „Within You, Without You”). Koronny dowód na to, że prawdziwi artyści to artyści poszukujący, nie zamykający się w czterech ścianach schematu, który kiedyś zapewnił im sukces. Z kolei „Nie porzucę”, to jedyny przypadek, w którym Jaryczewski przekazał kompozytorską pałeczkę swemu śpiewającemu przyjacielowi, Zbyszkowi Bieniakowi. Efekt? Znakomity. Rozpędzona zwrotka i namiętny refren z tekstem o poszukiwaniu miłości to bez wątpienia kolejny materiał na przebój. Panowie – wstyd byłoby to zmarnować!

Trzeba podkreślić świetne, klarowne brzmienie całości, precyzyjną, pełną swingu grę sekcji rytmicznej, potężnie brzmiące gitary Jaryczewskiego i Zawadki (nie brakuje zgrabnych solówek, choć panowie grają tylko tyle dźwięków ile potrzeba, nie epatując słuchacza zbędnymi popisami).

Reasumując – debiut kapeli w pełni udany. Chce się wracać do tych dźwięków. Ze swojej strony mogę zapewnić o jednym – już teraz czekam na następną płytę, żyjąc w nadziei, że panowie Jaryczewski i Pogorzelski zrozumieją, że są na siebie skazani i zamiast prowadzić prawne wojenki spierać się będą co najwyżej o artystyczny kształt swoich kolejnych poczynań. Wspólnych.

Michał Grzesiek

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.