Lacrimosa, Anekdoten, Dungen, Agusa i Hipgnosis na Ino-Rock 2016

DUNGEN

Dungen

Nie jest tajemnicą, że ostatnimi laty rock progresywny budzi coraz większe i nierzadko skrajne emocje. Spora grupa słuchaczy i krytyków odbiera nawet zespołom tego gatunku prawo do używania przymiotnika „progresywny”, podkreślając fakt, że wiele z nich zamiast przecierać nowe szlaki, jak to miało miejsce przed paroma dekadami, skupia się jedynie na mniej lub bardziej udolnym kopiowaniu klasycznych formacji z lat 70. czy 80. XX wieku. Na szczęście wciąż jeszcze są wykonawcy, którzy swoimi dokonaniami przeczą tym – w wielu przypadkach krzywdzącym – opiniom. Którzy starają się przekraczać wąskie ramy gatunku, łącząc rock progresywny z innymi stylami, chociażby z indie rockiem, fusion, trip-hopem, dream popem, folkiem czy psychodelią. Jedną z nich bezsprzecznie jest szwedzka grupa Dungen!

Od początku istnienia, czyli od 1999 roku, ton tej sztokholmskiej formacji nadaje wokalista, pianista i flecista (choć potrafi grać także na wielu innych instrumentach) Gustav Ejstes. Muzyką zainteresował się jeszcze jako nastolatek; początkowo pozostawał pod wielkim wpływem hip-hopu oraz… popu i psychodelii z lat 60., które poznał, przeszukując w sklepach płytowych pudła ze starymi longplayami. Jak sam wspomina, zamykał się później z nimi w piwnicy domu swojej babci, odsłuchiwał, samplował, wreszcie uczył grać na gitarze elektrycznej i basowej fragmenty, które zrobiły na nim największe wrażenie. Po latach doświadczenia te wykorzystał, tworząc już własną, w pełni oryginalną muzykę, skutecznie wymykającą się wszelkim klasyfikacjom.

Już debiutancki album Dungen (która to nazwa oznacza „zagajnik”), wydany w 2001 roku, znamionował pojawienie się na skandynawskiej scenie rockowej grupy o nieprzeciętnych możliwościach i wyobraźni muzycznej. Ale też trudno się temu dziwić, skoro – oprócz Gustava Ejstesa – w składzie znalazł się między innymi tak zdolny gitarzysta, jak Reine Fiske, mający już wtedy za sobą występy w Landberk i epizod w Morte Macabre. Mimo to początki wcale nie były łatwe. Dość powiedzieć, że winyl „Dungen” sztokholmskie niezależne wydawnictwo Subliminal Sounds wydało zaledwie w pięciuset egzemplarzach. Dlatego już rok później Ejstes, chcąc wypłynąć na nieco szersze wody, podpisał kontrakt z będącą częścią koncernu Virgin firmą Dolores Recordings. Z ich szyldem na okładce ukazała się druga płyta formacji (tym razem na kompakcie), znana jako „Dungen 2” bądź „Stadsvandringar”.

Przygoda z sublabelem wielkiego koncernu trwała krótko; w 2003 roku Dungen powróciło do „stajni” Subliminal Sounds, zapewne skuszone obietnicą, że od tej pory kolejne produkcje zespołu ukazywać będą się w dwóch wersjach – kompaktowej oraz kolekcjonerskiej winylowej. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Dzięki albumowi „Ta det lungt” (2004) sława zespołu Ejstesa i Fiskego dotarła poza Skandynawię; zaproszenia na koncerty płynęły praktycznie z całego świata. Początkowo dość płynny skład grupy w końcu okrzepł (do Gustava i Reinego na stałe dołączyli gitarzysta basowy Johan Holmegard oraz perkusista Mattias Gustavsson), co też pozwoliło muzykom zrobić kolejny krok naprzód.

Postanowiło z tego skorzystać również Subliminal Sounds, które na fali popularności „Ta det lungt” przypomniało na „srebrnym krążku” najwcześniejsze nagrania formacji („Dungen: 1999-2001” to w zasadzie reedycja debiutu uzupełniona o wcześniej niepublikowane nagrania dodatkowe). Ale Szwedzi nie tylko patrzyli w przeszłość, regularnie nagrywając i wydając nowe albumy: „Tio bitar” (2007), „4” (2008) oraz „Skit i allt” (2010). Wielbiciele Dungen mieli wiele powodów do radości, tym bardziej że twórcza aktywność Gustava Ejstesa i jego przyjaciół szła w parze z wciąż bardzo wysokim poziomem artystycznym. Na dodatek godny podkreślenia był fakt, że na każdej kolejnej płycie muzycy starali się zaskakiwać słuchaczy – a to rozbudowanym instrumentarium, to znów niecodziennymi aranżacjami. Wszystko to nie miałoby jednak większego znaczenia bez rzeczy podstawowej – świetnych kompozycji lidera.

Po publikacji „Skit i allt” zespół, ku utrapieniu swoich fanów, zamilkł na długich pięć lat. Można było nawet podejrzewać, że to już koniec jego istnienia. Reine Fiske zaangażował się w inne projekty, nagrywając między innymi z The Amazing, Elephant9, Motorpsycho i Svenska Kaputt. Ta niepewność co do obecnego statusu i przyszłości Dungen trwała do czerwca ubiegłego roku, kiedy to Ejstes ogłosił oficjalnie, że nowego albumu zespołu można spodziewać się za trzy miesiące. I słowa dotrzymał! „Allas sak” ujrzał światło dzienne 25 września. Nie bez znaczenia był też fakt, że materiał nagrany został w składzie, który przyczynił się przed laty do zdobycia przez Szwedów wielkiej popularności (Ejstes, Fiske, Holmegard, Gustavsson).

Do pracy nad płytą zespół zaprosił producenta Mattiasa Glavę, o którym Gustav mówił: „Mattias jest prawdziwym czarodziejem analogowych brzmień, ale przede wszystkim jest ostatecznym pomostem pomiędzy moją wizją a brzmieniem i rzeczywistością”. To właśnie Glava zasugerował, aby muzycy dopracowali wszystkie utwory przed wejściem do studia, a nie tworzyli je dopiero w trakcie sesji. Ejstes skomentował to później następująco: „To było zupełnie nowe doświadczenie, ale bardzo się nam spodobało”. O przesłaniu płyty lider mówił tak: „Te piosenki są moimi codziennymi przeżyciami, moimi przemyśleniami i historiami z życia, które wiodę. Mam nadzieję, ż ludzie będą mogli opowiedzieć swoje własne na tle naszej muzyki i może będziemy tworzyć ją wspólnie – słuchacz i ja”. Czy to możliwe – przekonacie się już za parę miesięcy, podczas kolejnej edycji Ino-Rock Festival!

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.