Co ma kosmos do kosmetyków? – rozmowa z dr hab. Hubertem Wolaninem z Instytutu Filologii Klasycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego

Viscium cum glacie? Libenter (Whisky z lodem? Chetnie!). Zwyczajna towarzyska konwersacja po łacinie jest możliwa – przekonuje dr hab. Hubert Wolanin z Instytutu Filologii Klasycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. O korzyściach płynących ze znajomości greki i łaciny, a także o obecności martwych języków we współczesnym życiu, z filologiem klasycznym i językoznawcą rozmawia Joanna Durlik.

Disce, puer, Latine, ego te faciam mości panie, miał powiedzieć Stefan Batory do jednego z uczniów Akademii Zamojskiej.  A po co dziś ludzie przychodzą studiować filologię klasyczną? Po co w XXI wieku uczyć się łaciny albo greki?

HW: Myślę, że w pewnym stopniu sama już sobie pani odpowiedziała na to pytanie, przywołując słowa Batorego, czyli „Ucz się, chłopcze, łaciny, a ja uczynię cię szlachcicem”. Tak jak wtedy, w XVI w., tak i teraz, jak sądzę, znajomość łaciny po prostu nobilituje, choć w każdym z tych przypadków, rzecz jasna, nieco inaczej. Dzisiaj władanie łaciną nie otwiera wprost łatwych ścieżek kariery zawodowej, jednak w szerokich kręgach naszego społeczeństwa, a w szczególności w środowisku humanistów, kompetencja ta budzi szacunek i uznanie. Niemal wszyscy posiadamy przynajmniej elementarną wiedzę na temat kultury i historii starożytnej Grecji i Rzymu, i chyba wszyscy mamy świadomość tego, że w cywilizacji grecko-rzymskiego antyku tkwią korzenie naszej europejskiej tożsamości kulturowej. Paradoksalnie jednak żyjemy w czasach, w których z jednej strony bardzo silnie zaznaczają się tendencje do odkrywania i podkreślania swojej kulturowej tożsamości, z drugiej zaś coraz mniej osób dysponuje narzędziami, by do tego wszystkiego, co jest podstawą tej tożsamości, bezpośrednio dotrzeć. Trudno więc się dziwić, że ci nieliczni, którzy jednak decydują się na zdobycie tych narzędzi, budzą szacunek i stają się swoistymi „mości panami”. Znajomość klasycznej łaciny pozwala im na uzyskanie dużej niezależności w poznawaniu i interpretowaniu przekazów tej kultury, przez co nie muszą zadowalać się wiedzą „z drugiej ręki”, często dość powierzchowną. Trudno też się dziwić, że ciągle znajdują się tacy, którzy tego właśnie chcą, bo jest to kultura fascynująca, a język naprawdę wspaniały. Raczej więc należałoby się dziwić, czy nawet ubolewać, że tych, którzy wzięli sobie do serca zalecenie Batorego, jest w sumie dość niewielu, ale to już z pewnością temat na inną rozmowę.

Ale są tacy, którzy to zalecenie wzięli sobie do serca bardzo poważnie i usiłują mówić po łacinie, prawda?

HW: Są rzeczywiście stowarzyszenia, które ożywiają łacinę, organizują chociażby szkoły letnie, podczas których prowadzą zajęcia łaciny żywej. Najbardziej znane z nich to Latinitati Vivae Provehendae Associatio (czyli L.U.P.A.), międzynarodowe stowarzyszenie założone w roku 1987 w Xanten w Niemczech, do którego należą także Polacy i które również w naszym kraju organizowało i organizuje letnie szkoły żywej łaciny. Kilka razy zorganizowano je w Kamieniu Śląskim, w Krakowie, zaś w tym roku wydarzenie to będzie miało miejsce w pierwszej połowie sierpnia w Poznaniu. Na zajęciach takiej letniej szkoły traktuje się łacinę jak język nowożytny: czyli uczy się komunikacji na podstawowym poziomie, mówi się o sobie, o mieście, w którym się mieszka itd. Jest też kilka podręczników i słowników łaciny żywej, latina viva, które obejmują słownictwo ze świata polityki, techniki, życia społecznego…

W jaki sposób tworzone są te nowe słowa po łacinie i kto je tworzy?

HW: Dużo współczesnego słownictwa tworzy Watykan, bo oficjalnym językiem Stolicy Apostolskiej ciągle jest łacina, więc wszystkie dokumenty, wszystkie bulle papieskie najpierw są tworzone po łacinie, przez urzędnika zwanego praefectus secretariatus Latinitatis, a później tłumaczone są na języki narodowe. Autorami największej liczby neologizmów łacińskich są jednak członkowie wspomnianego wyżej stowarzyszenia żywej łaciny czy innych tego typu organizacji, którzy piszą słowniki, podręczniki, rozmówki, dyskutują po łacinie na internetowych blogach i forach. Wykorzystują do tego stare rdzenie i sufiksy, które funkcjonowały już  w klasycznej łacinie, jak np. w przypadku wyrazu tramen „pociąg” od trahere „ciągnąć”, na wzór klasycznego certamen „walka, rywalizacja” od certare „walczyć”. Tworzone są też złożenia, na przykład interrete to „internet”, czyli między-sieć, czy audiovisualis „audiowizualny”. Niektóre słowa tłumaczy się opisowo, na przykład spadochroniarz to miles de caelo delapsus, czyli żołnierz, który się ześlizgnął z nieba. Czasem te parafrazy są całkiem zabawne. Jaki jest cel tworzenia tych nowych słów? Jeszcze w latach 50. XX wieku, kiedy powstawały pierwsze europejskie organizacje wspólnotowe (Europejska Wspólnota Węgla i Stali, Europejska Wspólnota Gospodarcza) były koncepcje, żeby zrobić z łaciny znów lingua franca, by ten wspólny język nie był żadnym językiem narodowym. Ale było za późno, bo łacina wówczas już była językiem martwym i brakowało współczesnego słownictwa. Więc nie udało się tego zrobić, a do celów komunikacyjnych łacina jest używana głównie przez grupę zapaleńców… Na zajęciach, ani na uniwersytecie, ani w szkole, nie prowadzimy konwersacji; czynne użycie łaciny ograniczone jest na ogół do prostych pytań i odpowiedzi dotyczących czytanego tekstu, streszczania, parafrazowania czy przekształcania zawartych w nim zdań. Za to w Finlandii działa radio, które nadaje wiadomości po łacinie, Nuntii Latini. Wiele lat temu byłem w Helsinkach na konferencji i miałem okazję poznać twórców tego radia. Jedna z tych osób zaprosiła nas do siebie do domu i z jednej strony było bardzo miło, z drugiej jednak trochę się męczyliśmy, bo tam się rozmawiało wyłącznie po łacinie! Oczywiście nasi gospodarze wiedzieli, że my nie mamy żadnego doświadczenia w mówieniu po łacinie, wiec trochę się porozumiewaliśmy po angielsku, trochę po łacinie.

I oni naprawdę byli się w stanie porozumieć na każdy codzienny temat?

HW: Ależ oczywiście! Viscium cum glacie? czyli „whisky z lodem?” Malim sine – „wolałbym bez”. At ego libenter – „a ja chętnie”. Nequeo, autocineto veni – „nie mogę, przyjechałem samochodem”. Zwyczajna towarzyska konwersacja po łacinie! Było bardzo sympatycznie.

Viscium cum glacie… zapamiętam, brzmi jak fraza, którą w pewnych kręgach będzie można błysnąć na imprezie. Wróćmy jednak do ściśle językowej materii. W językach romańskich właściwie całe słownictwo, całe systemy gramatyczne są łacińskiego pochodzenia, a czy w polszczyźnie też widać ślady łaciny?

Jest ich całkiem sporo, choć trudno tu o precyzyjne wyliczenia czy zestawienia. W największym stopniu i w sposób najbardziej zauważalny łacina obecna jest w polszczyźnie na poziomie leksyki, tzn. poprzez wyrazy stanowiące bezpośrednie lub pośrednie zapożyczenia z łaciny. W tym drugim przypadku wyrazy jednego języka trafiają do drugiego za pośrednictwem trzeciego. W taki sposób po przyjęciu przez Polskę chrztu trafiło do naszego języka wiele latynizmów związanych z religią chrześcijańską, które przejęte zostały z języka czeskiego lub niemieckiego, np. kościół (łac. castellum – twierdza), proboszcz (łac. praepositus – przełożony), przeor (łac. prior – pierwszy przed innymi), żegnać się (łac. signare – opatrywać znakiem). Co ciekawe, wiele z tych wyrazów już w łacinie stanowiło z kolei zapożyczenia z greki, tj. języka Ewangelii, jak np. parochia (gr. paroikia – sąsiedztwo), czyli nasza parafia. Zresztą także poza sferą religii chrześcijańskiej wiele słów łacińskich miało grecki źródłosłów, zwłaszcza tych dotyczących sfery kultury czy nauki, jak np. philosophus, tragoedia, drama, atomus, dialectus, i chyba nie trzeba wielkiego talentu językoznawczego, by dostrzec ich obecność także w zasobach naszego słownictwa. W niektórych przypadkach tylko wiedząc o greckim rodowodzie pewnych słów można domyślić się związków zachodzących między określonymi wyrazami także w języku polskim, np. tylko wtedy można dostrzec, co ma wspólnego kosmos z kosmetykami. Łatwo zauważyć podobieństwo brzmienia tych słów, które wszak nie jest tutaj przypadkowe; otóż grecki wyraz kosmos, to nie tylko „wszechświat”, choć w takim właśnie znaczeniu trafił do łaciny i polszczyzny, ale przede wszystkim „ład, porządek”, w tym, oczywiście, także „porządek wszechświata”, „ład kosmiczny”; pochodny od niego przymiotnik kosmetikos odnosił się zatem do wszystkiego, co wprowadza ład i porządek, co czyni pięknym, miał więc znaczenie „porządkujący, upiększający”. A trochę żartując można dodać, że związek kosmosu z kosmetykami polega chyba również i na tym, że te drugie robią w dzisiejszym świecie iście kosmiczną karierę. Wracając jednak do Pani pytania, szacuje się, że w polszczyźnie funkcjonuje obecnie ok. 6 tysięcy latynizmów, ale podkreślam, że jest to liczba szacunkowa. „Słownik Języka Polskiego” Doroszewskiego notuje ponad 120 tysięcy leksemów, jednak – znów – szacuje się, że przeciętny Polak używa na co dzień kilkunastu tysięcy słów, ale zna biernie, tzn. rozumie, niekoniecznie samemu wszystkich używając, ok. 30 tysięcy wyrazów. Obecność łaciny w polszczyźnie, to nie tylko zapożyczenia, lecz także wyrazy rodzime utworzone z wykorzystaniem łacińskich (choć często już fonologicznie spolonizowanych) sufiksów derywacyjnych (np. utracjusz), czy np. akcentowanie pewnych wyrazów (zwykle łacińskiego lub greckiego pochodzenia) na trzeciej sylabie od końca, jak mechanika, reguła. Nie można wreszcie zapominać o używanych w różnych okolicznościach i przy różnych okazjach zwrotach czy wyrażeniach stanowiących wprost łacińskie wtręty, jak sensu stricto, ad acta, in flagranti, nolens volens, pro publico bono i wiele innych.

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.