„Jako czytelnik jestem zdecydowanie mniej wybredna niż jako autor” – rozmowa z Martą Kisiel

Marta Kisiel już po wydaniu swojej debiutanckiej książki Dożywocie, dorobiła się miana pisarki kultowej. W tym przypadku nie ma jednak wątpliwości, że mamy do czynienia z takim zjawiskiem, bo jej książki oraz ich liczne postacie są wciąż gorąco omawiane wśród czytelników, z którymi Marta Kisiel utrzymuje stały kontakt na facebookowym fanpage’u. Na miesiąc przed premierą Siły niższej, trzeciej powieści w dorobku Marty Kisiel, autorka opowiada nam m.in. o swoim zamiłowaniu do historii, tłumaczy swój sposób na połapanie wszystkich wątków w książce i zdradza sekrety dotyczące jej zapędów wokalnych.

Jak Pani odkryła i rozwinęła swoją pasję do pisania?

MK: Ciągoty do wymyślania przeróżnych historii miałam, odkąd sięgam pamięcią. Dziecięciem będąc, wieczorami zalegałam w łóżku i zamiast spać, gapiłam się w sufit i godzinami gadałam do siebie, czym doprowadzałam rodzicielkę do szału. Na szczęście potem nauczyłam się pisać i nie musiałam dłużej zdzierać gardła, chociaż gadać do siebie w trakcie pracy zdarza mi się do tej pory.

Czy studia polonistyczne są ułatwieniem, czy pomocą w pisaniu?Siła niższa - Marta Kisiel (premiera 26.10.2016)

MK: Cóż, teoria literatury nigdy nie należała do moich ulubionych nauk, dlatego od strony technicznej, warsztatowej pozostałam nieskażona niczym ta lilija. Zakułam, zdałam, zapomniałam. Za to co rusz sięgam po utwory, motywy i toposy, które zafascynowały mnie podczas studiów. A rozrzut miałam spory — od żydowskich ruchów religijnych, przez sacrum w literaturze modernizmu, komunikowanie stanów emocjonalnych w języku polskim aż po literaturę XIX wieku wobec nauk medycznych. Plus, rzecz jasna, romantyzm we wszelkich możliwych konfiguracjach. Wszystko to, w mniejszym lub większym stopniu, wykorzystuję teraz w swoich tekstach. Nawet takie Licho, bezpłciowe ono, to skutek skrzywienia wykładami z fantastyki w literaturze dawnej.

Na Pani facebookowym profilu widziałam zdjęcie „karteczkowego” sposobu przygotowania akcji powieści. Czy może Pani wytłumaczyć naszym Czytelnikom, jak powstała ta technika i na czym polega?

MK: Jestem wzrokowcem. Żeby mieć porządek w głowie, muszę go najpierw zrobić przed oczami. Robię notatki, układam informacje po swojemu, zaznaczam, podkreślam, punktuję. Stąd też moje wielkie zamiłowanie do wszelkiej maści zeszytów, karteczek samoprzylepnych, zakreślaczy i tym podobnych. Jak również do szczegółowych konspektów, do których muszę potem robić spis treści, żeby nie tracić orientacji, gdzie co mam i dlaczego. Karteczkowy konspekt, który pokazywałam na fanpage’u, to nie tyle sam konspekt, ile jego szkielet, co brzmi przerażająco, jeśli wziąć pod uwagę, że ten szkielet ma jakieś dwa metry długości. Musiałam ogarnąć chronologicznie i zgrać ze sobą trzy elementy powieści o Mickiewiczu — wymyśloną fabułę, wątki biograficzne i sceny z twórczości szanownego wieszcza. Przesiedziałam kilka nocy na podłodze, najpierw wypisując najważniejsze wydarzenia, punkty zwrotne, wynikanie, suspensy itd. na karteczkach w trzech różnych kolorach, a następnie układając je i przekładając tak długo, aż wszystko ze sobą zagrało. Na szczęście nie każda moja książka wymaga użycia na wstępie kilku rolek taśmy klejącej…

Chciałabym zapytać o coś z zupełnie innej beczki: czy słucha Pani muzyki w czasie pracy nad książkami? I jeśli tak, to czego najchętniej?

MK: Nie znoszę pracować w ciszy. Cisza, paradoksalnie, bardzo mnie rozprasza. Na co dzień pracuję — czyli tłumaczę — biurko w biurko z mężem, repertuar musi więc pasować i jemu, i mnie. Zwykle jest to albo muzyka klasyczna, w tym również filmowa, albo rock i blues. Natomiast własne książki piszę wyłącznie w samotności i wtedy najczęściej wybieram… muzykę klasyczną, w tym również filmową. Oraz, rzecz jasna, rocka, ale wyłącznie na etapie researchu i konspektu, potem już nie — bo podśpiewuję, zamiast pisać. Siłę niższą popełniałam przy ścieżce dźwiękowej z filmu Kevin sam w domu, czym budziłam nieustanny niepokój domowników, jako że zaczęłam pisać gdzieś w październiku, a skończyłam w kwietniu. Wyjątkowo mi podeszła. Z kolei przy Mickiewiczu zawsze włączam album Sigh No More zespołu Mumford and Sons — aczkolwiek przy układaniu karteczkowego konspektu słuchałam ścieżki dźwiękowej z Krainy lodu, zawodząc na cały regulator. A śpiewać to ja nie potrafię…

Pomówmy o Pani książkach. Dożywocie jest pogodną powieścią, podczas gdy Nomen Omen od pierwszych stron jest bardziej mroczne, pełne niespodziewanych zwrotów akcji. Z którym nastrojem bardziej się Pani utożsamia i którego z tych nastrojów możemy spodziewać się w kolejnych książkach?

MK: Rzeczywiście, z uwagi na tematykę Nomen Omen jest momentami poważniejsze, mroczniejsze niż Dożywocie, ale to wciąż powieść przede wszystkim humorystyczna. I tego zamierzam się trzymać, przynajmniej przez najbliższe cztery książki.

Nomen Omen zarysowała Pani bardzo wyraźne tło wojennego Wrocławia. To był wymóg książki czy prawdziwe zainteresowanie historią, którą umiejętnie wplotła Pani w fabułę?

MK: Odkąd zakończyłam formalną edukację, nie widzę większego sensu w czytaniu i pisaniu o czymś, co mnie nie interesuje. Historię uwielbiam. Chętnie o niej czytam, w wersji tak beletrystycznej, jak i popularnonaukowej. Od lat chodziła mi po głowie scena, w której bohater lub bohaterka przejeżdża tramwajem obok cmentarza żydowskiego przy ulicy Ślężnej we Wrocławiu — to był mój punkt wyjścia. Wracając do pisania po dłuższej przerwie, postanowiłam umieścić akcję nowej powieści w dobrze mi znanej okolicy. Gdy tak o niej myślałam, dotarło do mnie, że jest tam naprawdę mało starych, zabytkowych obiektów. Zaczęłam czytać na ten temat i wtedy natknęłam się na informację, z której w okamgnieniu wykiełkowało Nomen Omen wraz z jego kluczowym wątkiem historycznym.

Zarówno w Dożywociu, jak i w Nomen Omen pojawiają się wątki fantastyczne i nadprzyrodzone — czy taką literaturę lubi Pani czytać?

Jako czytelnik jestem zdecydowanie mniej wybredna niż jako autor — niewiele jest gatunków czy konwencji, po które nie sięgam z zasady. Ale to, co czytam, nie ma bezpośredniego przełożenia na to, co piszę. Moje książki wymyślają się niezależnie, czasem wręcz na przekór liście osobistych lektur. Więc skoro wymyślają się z wątkami fantastycznymi i nadprzyrodzonymi, to ja się z nimi nie kłócę, tylko grzecznie spisuję, co mi głowa podsuwa.

Skąd wynika Pani zainteresowanie ezoteryką? Mam tu na myśli, np. motyw tkaczek z Nomen Omen.

MK: Nie tyle ezoteryką, ile mitologiami, tym, jak tłumaczyły świat i ludzką naturę, jak dawały odpowiedzi na uniwersalne pytania. Wszystko za sprawą Opowieści z zaczarowanego lasu Nathaniela Hawthorne’a. Zaczytywałam się nimi w dzieciństwie i skutecznie zasiały we mnie zainteresowanie mitologią. A potem, mając lat dziesięć, odkryłam Parandowskiego, który rozbudził je na nowo. Teraz, na potrzeby kolejnych książek, wsiąkam pomału w mitologię Celtów, Germanów, Słowian i Bałtów, choć niewykluczone, że zahaczę też o Scytów.

Panicz Szczęsny z Dożywocia to postać, której towarzystwo sprawia, że o samobójstwie myśli się z nadzieją. Zadam pytanie z gatunku niedyskretnych: czy ta postać ma swój pierwowzór w rzeczywistości?

Marta Kisiel, zdjęcie Jacek Falejczyk (copyright)MK: Wyjątkowo nie. Nieszczęsny panicz Szczęsny to postać o rodowodzie w stu procentach literackim. Sztampowy romantyczny kochanek do potęgi entej, Werter i Gustaw w jednym, tyle że bardziej, podrasowany niezliczonymi lirykami o tematyce nieznośnie miłosnej. Łączy w sobie wszystko to, czego w mojej ulubionej epoce literackiej nie trawię, nigdy nie trawiłam i trawić nie będę. Jest niesamowicie irytujący nawet dla mnie, ale jak żadna inna postać pozwalał mi popuścić wodze fantazji i pójść na całość, bez żadnych ograniczeń. Nawet Niedaś z Nomen Omen może mu co najwyżej lakierki pucować. Taki bohater to dla autora skarb, bo otwiera przed nim niezliczone możliwości fabularne i jest fantastycznym źródłem komizmu. Wszak po wariacie można się spodziewać naprawdę wszystkiego — więc czego bym nie wymyśliła, i tak wypadnie to wiarygodnie.

Rudyard Kipling tworzył tylko po południu przy swoim ulubionym biurku pod oknem, a przedmioty na blacie musiał mieć poustawiane w ściśle określonym porządku. A w jakich okolicznościach najlepiej się Pani pisze?

MK: W samotności. To absolutnie podstawowy warunek. Pisanie postrzegam w kategoriach czynności intymnej i nie potrafię się na nim skupić, kiedy ktoś siedzi obok. Podczas pracy nad Siłą niższą odkryłam też, że nie potrafię pisać… latem. Nadmiar słońca nie pozwala mi się skupić. Ale kiedy dni stają się krótsze, robi się chłodno, buro, nijako i człowiek ma ochotę wleźć do kubka z gorącą herbatą, we mnie budzi się potrzeba pisania. Wtedy zamykam się w sypialni, zapalam świeczkę, włączam muzykę i zagrzebuję się we własnym świecie. Jesień i zima sprzyjają introwertykom.

Wiem, że w przygotowaniu jest książka o Adamie Mickiewiczu. Jak powstał pomysł na nią i czy będzie to powieść typowo biograficzna?

MK: Pomysł przyszedł, kiedy pisałam Nomen Omen. W jednej ze scen Bartek sięga po cytat z Mickiewicza właśnie, konkretnie z Upiora. Przemknęła mi wtedy taka myśl, że Mickiewicz całkiem sporo wiedział o tego rodzaju istotach. No i przepadło — ziarno padło na podatny grunt. Nie będzie to powieść typowo biograficzna, ale na pewno solidnie osadzona i w biografii, i w twórczości szanownego wieszcza. Research mam za sobą potężny, dwa i pół tysiąca stron samej korespondencji filomatów z interesującego mnie okresu.

Jakie są Pani ulubione książki? Takie, do których najchętniej Pani wraca.

MK: Oj, długo by wymieniać… Autobiografia i kilka powieści Joanny Chmielewskiej — Wszystko czerwone, Boczne drogi, Studnie przodków, Harpie. Bracia Lwie Serce Astrid Lindgren. Opowieści z Narnii, które ostatnio intensywnie odświeżam, po raz enty czytając je córce. Zakochała się w nich po uszy, na dodatek w tych samych częściach co ja, choć ja stawiam Srebrne krzesło na pierwszym miejscu, ona zaś dopiero na drugim, po Siostrzeńcu czarodzieja. Jest jeszcze Piotruś Pan w Ogrodach Kensingtońskich, jedna z książek mojego życia, obok Lilli Wenedy Juliusza Słowackiego. Spory rozrzut, prawda? Lubię wracać do dawnych lektur, choć ostatnio brakuje mi czasu nawet na nowe. Stosy do przeczytania nic tylko rosną.

Już wkrótce ukaże się druga część Dożywocia, czyli wspominana już Siła niższa. Jak jednym zdaniem zachęciłaby Pani naszych Czytelników do lektury?

MK: Tym razem się nie hamowałam. Serio-serio.

Dziękujemy za rozmowę.

Magdalena Lesiuk i Anna Jankowiak

Oficjalna strona Marty Kisiel
Fanpage na Facebooku Kisiel z Kłulika

Wspomniane w rozmowie książki można znaleźć na stronie Grupy Wydawniczej Foksal w ofercie wydawnictwa Uroboros, gdzie umieszczone są linki do sklepów prowadzących sprzedaż wysyłkową (także za granicę).

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.