Kameleon językowy – rozmowa z Lisą-Marią Müller

Zadaję sobie czasem pytanie, w jakim języku będę rozmawiała z moimi dziećmi, bo mówię lepiej po niemiecku, niż po polsku, ale to polski jest językiem bliższym sercu, kojarzącym mi się z macierzyństwem, więzią między matką a dzieckiem – mówi Lisa-Maria Müller, lingwistką, nauczycielka języka angielskiego i badaczką wielojęzyczności z Uniwersytetu w Cambridge w rozmowie z Joanną Kołak.

Powiedz na początek, jak wyglądało Twoje dwujęzyczne wychowanie – kto do kogo w domu mówił jakim językiem?

L-M.M: Wychowałam się w Austrii. Moja mama, Polka, mówiła do mnie zawsze po polsku, a tata, który jest Austriakiem – po niemiecku. Rodzice ze sobą rozmawiali zawsze po niemiecku. Kiedy byliśmy razem, mówiliśmy wszyscy po niemiecku. Tak zresztą jest do tej pory. Mój tata śmieje się z tego, że jak tylko wyjdzie z pokoju, to ja i mama automatycznie przełączamy się na polski.

A czy zawsze udawało się konsekwentnie trzymać zasady rozmawiania z mamą tylko po polsku? Musiało to być trudne w niemieckojęzycznym środowisku, zwłaszcza kiedy Twój tata nie zna polskiego.

L-M.M: Kiedy o tym myślę, to muszę przyznać, że nie zawsze była to bardzo sztywna zasada. Pamiętam, że kiedy poszłam do przedszkola, zaczęłam spontanicznie opowiadać mamie po niemiecku o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia. Po jakimś czasie jednak zorientowałyśmy się z mamą, że zaczynam powoli zapominać język polski. Szczególnie było to widoczne w czasie wizyty w Polsce, u babci – obie z babcią byłyśmy bardzo rozczarowane, że nie mogłyśmy już płynnie ze sobą rozmawiać! Wtedy mama zdecydowała, że musi z powrotem zacząć mówić do mnie wyłącznie po polsku. Był jeszcze jeden wyjątek – kiedy mama pomagała mi z zadaniami domowymi. Uważała, że słownictwo, związane z lekcjami i szkołą rozumiem dużo lepiej po niemiecku, więc zbyt dużym wysiłkiem (i w efekcie utrudnieniem) dla nas obu byłoby tłumaczenie wszystkiego na polski, a potem znów wyjaśnianie po niemiecku.

Jak wspominasz swoje dzieciństwo jako osoba, która od początku była wychowywana w dwóch językach? Czy zawsze taka sytuacja była dla Ciebie naturalna, czy było to dla Ciebie powodem do dumy czy raczej do zakłopotania wśród jednojęzycznych rówieśników?

L-M.M: Zawsze było dla mnie naturalne to, że jednego języka używam z mamą, a drugiego z tatą. Nie widziałam w tym żadnego problemu. Zdawałam sobie sprawę, że w przedszkolu, a potem w szkole, są dzieci, u których w domu to wyglądało inaczej, ale mi się zawsze moja dwujęzyczność bardzo podobała, to zdecydowanie było coś pozytywnego. Natomiast pierwszy raz, kiedy zdałam sobie sprawę, że dla innych ludzi to może nie być to czymś naturalnym, czymś prostym, był wtedy, kiedy mój wujek zadał mi pytanie, czy jestem Polką czy Austriaczką. Wtedy pomyślałam sobie pierwszy raz, że dla kogoś dwujęzyczność i dwukulturowość może być rozpatrywana w kategoriach “czarne albo białe”.

Co mu wtedy odpowiedziałaś?

L-M.M: Bez zastanowienia odpowiedziałam, że jestem i jednym i drugim – zawsze tak odpowiadam. Jestem mieszanką kulturową i językową i jestem z tego dumna.

U nas w domu zawsze panował harmonijny dialog między dwiema kulturami. Dobrym tego przykładem jest Boże Narodzenie – zawsze w ciągu tych kilku dni staramy się jak najlepiej połączyć obie kultury. Dlatego na stole nie mamy tylko pierogów albo tylko sznycli (śmiech).

Czy dorastając w Austrii, miałaś w swoim otoczeniu jakieś dodatkowe – oprócz mamy – źródło polskiego?

LMM: Tak, moja ciocia – siostra mojej mamy – też mieszka w Austrii i wychowywała tam dwujęzyczne dzieci. Mają w rodzinie dokładnie taki sam układ, jak my. Kontakt z polskim w Austrii miałam więc przede wszystkim z ciocią i kuzynami. Co ciekawe, o ile z mamą czasem zdarza mi się przełączyć na niemiecki, o tyle z ciocią byłoby mi bardzo dziwnie rozmawiać w tym języku. Z nią, choćby nie wiem co, zawsze polski jest językiem rozmowy, po niemiecku jest to dla mnie nienaturalne. Kiedy spotykamy się w większym gronie i przy stole siedzą obie rodziny, to generalnie rozmawiamy po niemiecku. Zdarza się natomiast, że jest jakiś temat jedynie między mną, mamą, ciocią i kuzynami – wtedy zawsze mówimy po polsku, a nasi ojcowie nauczyli się przez te wszystkie lata, że muszą to zaakceptować (śmiech). Muszę powiedzieć, że są zawsze bardzo wyrozumiali!

A pamiętasz jakieś trudności, wyzwania, związane z tym, że byłaś wychowywana w dwóch językach?

L-M.M: Zdaję sobie sprawę z tego, że mój poziom polskiego zmienia się nieco w zależności od tego, w jakim otoczeniu w danym czasie się znajduję – czy mam więcej, czy mniej okazji do tego, żeby mówić po polsku. Ale to też było zawsze dla mnie naturalne – wiedziałam, że jak spędzę miesiąc, czy nawet tydzień na wakacjach w Polsce, to podciągnę się językowo. Nigdy mnie to nie stresowało.

A jakie są Twoim zdaniem największe korzyści z tego, że jesteś osobą dwujęzyczną, wychowaną w dwóch kulturach?

L-M.M: Bardzo doceniam to, że jestem w stanie spojrzeć na kulturę i na różne języki z różnych punktów widzenia. Przykładowo, często mogłam zaobserwować, że zachowanie uznawane za stosowne czy za normalne w jednej kulturze, może wydawać się dziwne lub nie być naturalne w innej kulturze, i na odwrót. I łatwiej było mi to zrozumieć, jako osobie przebywającej kiedyś w dwóch kulturach, a obecnie w kilku. Pamiętam, że jako dziecko byłam bardzo dumna z tego, że kiedy rozmawialiśmy o różnych świętach, ja mogłam zawsze opowiedzieć, jak to jest w Polsce – czy są jakieś różnice, podzielić się ciekawostkami.

Mówisz bardzo płynnie w kilku językach – oprócz polskiego i niemieckiego, także po angielsku, rosyjsku i francusku. Czy myślisz, że to, że byłaś wychowana w dwóch językach, miało wpływ na to, że chętnie poznawałaś też inne języki?

L-M.M: Na pewno, bo zawsze fascynowało mnie to, że miałam swój “sekretny język” (śmiech).  Podobało mi się, że na przykład siedziałam w autobusie w Austrii i słyszałam za sobą rozmowę po polsku, a wychodząc mogłam zaskoczyć moich współpasażerów i powiedzieć do nich “do widzenia”. I na odwrót – kiedy bywałam w Polsce i słyszałam gdzieś niemieckich turystów, mogłam się z nimi przywitać albo pomóc, kiedy widziałam, że się zgubili. Śmiałam się w takich sytuacjach jako dziecko, że jestem takim kameleonem językowym. Zawsze mnie fascynowało, że przez to, że wychowałam się w dwóch kulturach, język nie był tylko językiem, nie służył tylko do komunikacji. Zawsze zdawałam sobie sprawę, że był też związany z kulturą. Dlatego ucząc się języków, chciałam też nauczyć się czegoś o danej kulturze – kiedy uczyłam się angielskiego, zainteresowałam się tym, jakie są zwyczaje w Anglii, jak wygląda tam życie, chłonęłam angielską literaturę, poznawałam filmy. Podobnie było z językiem i kulturą francuską. Podoba mi się stopniowy proces poznawania każdej kultury – najpierw poznajesz język, a dzięki niemu możesz poznawać dziedzictwo kulturowe i mentalność ludzi, żyjących w danym miejscu.

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.