Nie ma tego złego, czyli trzynastka

Podobno trzynastka przynosi pecha. Ja trzynastkę raczej lubię, ale ważniejsze kogo i co lubi trzynastka. A to była akurat trzynasta edycja katowickiego festiwalu OFF.

Przyznam, że nie jestem zwierzęciem festiwalowym. Zawsze słuchałem dużo muzyki, ale nie mam natury festiwalowego podróżnika. W życiu zaliczyłem raptem kilka wyjazdów na festiwale – za każdym razem byłem skuszony czymś wyjątkowym, okazją do posłuchania na żywo wykonawcy, na którym akurat szczególnie mi zależało. Tak właśnie było w tym roku.

Swój przyjazd zapowiedział John Maus, amerykański muzyk, którego uważnie obserwuję od ponad dekady. Tworzone przez niego klimaty określane mianem lo-fi są mieszaniną wyprawy w stronę popu lat 80. i zagadkowej nostalgii; czasem pełną ostrych szarpnięć, lecz częściej melancholijnej melodyczności. W 2011 roku byłem na jego koncercie w Berlinie. Niedługo potem Maus na dłuższy czas ucichł, by jesienią zeszłego roku wypuścić nową płytę, a wiosną bieżącego kolejną. To o jego występie miał być ten wpis.

Tymczasem nadszedł ostatni weekend lipca – wyjątkowo tragiczny. Najpierw odeszła Kora. Dzień później Tomasz Stańko. Nie minął szok, a nadeszła kolejna smutna wiadomość : w Kiesi na Łotwie, podczas europejskiej trasy koncertowej Johna Mausa (jej częścią miał być występ na OFF), zmarł gitarzysta zespołu i brat Johna – Joseph. Tym samym John niemal w ostatniej chwili odwołał resztę trasy, w tym występ w Katowicach.

Na festiwal oczywiście pojechałem, choć występu Mausa bardzo mi brakowało. Takie imprezy mają to do siebie, że zawsze znajdzie się coś, co osłodzi niepowodzenie. Drugą wyczekiwaną przeze mnie gwiazdą była Charlotte Gainsbourg. Jej występ to zawsze przyjemność – Charlotte jest tak naturalna i bezpretensjonalna, tak bardzo niczego nie musi i nie udaje; nie przybiera żadnej pozy. Jest tylko ona i jej muzyka. Ta naturalność i brak jakiegokolwiek zadęcia pozwala poradzić sobie w każdej sytuacji – gdy w pewnym momencie ktoś z obsługi przez pomyłkę przesunął nie tę wajchę co trzeba i na głowy artystów zaczęły zjeżdżać wielkie podświetlone lustra stanowiące element scenografii, nikogo to nie speszyło – każdy z członków zespołu wciąż robił swoje. Większość publiczności pewnie nawet nie zauważyła tej, w gruncie rzeczy zabawnej, technicznej wpadki.

Praktycznie każdy koncert, który zaliczyłem tego sobotniego wieczoru, był wart podróży do Katowic. …And You Will Know Us by the Trail of Dead tradycyjnie dali czadu, z pazurem zagrali mój ulubiony kawałek, (Another Morning Stoner); ciekawie zabrzmiała Aurora, podobna kolorystycznie, stylistycznie i muzycznie (a nawet jeśli chodzi o nazwę) do bardzo lubianej przeze mnie Austry. Czwórka Japończyków z grupy Bo Ningen (wystąpiła zamiast Mausa) też dała niezłe widowisko serwując solidną dawkę noise-rocka w bardzo festiwalowym klimacie. Mam wrażenie, że o parę lat odmłodniałem. I liczę, że jeszcze kiedyś będę mógł posłuchać Mausa na żywo.

Max Suski

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.