„Robię to, co mnie interesuje – czyli sport” – rozmowa z Igorem Błachutem, dziennikarzem Eurosportu

Trudno wyobrazić sobie codzienność bez sportu, czy to aktywnie uprawianego, czy transmitowanego przez stacje sportowe. Trudno też nie mieć faworytów wśród dziennikarzy tworzących najczęściej oglądane stacje. Widzowie bezbłędnie rozpoznają głosy ulubionych komentatorów sportowych, niewielu jednak wie, kto tak naprawdę się za nimi kryje. W rozmowie z magazynem Opinia, Igor Błachut, dziennikarz Eurosportu, zgodził się uchylić rąbka tajemnicy i opowiedzieć o swojej pracy, wolnym czasie, którego prawie nie ma i pasji do sportu.

Pracował Pan w stacji radiowej, teraz telewizyjnej. Który typ dziennikarstwa jest bliższy Pana sercu?

Igor Błachut: Trudno je porównywać, bo to zupełnie inny rodzaj działania. Inna sprawa, że praca w Eurosporcie też jest trochę radiowa, bo na szczęście mało się w nim pokazujemy i pracujemy głosem. To jest opowiadanie o tym, co widzimy. Dźwięk jest jedynym medium, którym my, sprawozdawcy, się posługujemy. W telewizorze jeszcze jest obrazek, który robi za nas 90% pracy. W radiu tego nie ma. Każde z tych zajęć ma swoje uroki i ograniczenia, ale nie stawiałbym jednego wyżej drugiego, bo jedno i drugie może dawać satysfakcję, jeżeli poukłada się je zgodnie z własnym zainteresowaniem i nie robi się niczego na siłę. Tak się szczęśliwie złożyło, że w radiu przeważnie mi się to udawało i teraz w Eurosporcie też nie mogę narzekać na to, co robię.

Igor Błachut i Darek Baranowski, źródło Facebook

Igor Błachut i Darek Baranowski, źródło Facebook

A jakie są cienie i blaski pracy komentatora sportowego?

IB: Podstawowym plusem jest robienie tego, co mnie interesuje – czyli sport. To jest w gruncie rzeczy dość przyjemna praca. Już od bardzo wielu lat nie odczuwam związanego z nią stresu. Nie mam też problemu z prezentacją publiczną tego, co robię, a do niej to wszystko się sprowadza. Z drugiej strony, w każdej pracy są czasami sytuacje stresujące i niedogodności wynikające najczęściej z niedociągnięć czy problemów technicznych. Tego w mediach się nie uniknie. Czasem coś się psuje i nie działa tak, jakbyśmy chcieli, natomiast nie widzę powodu, żeby rwać wtedy włosy z głowy. Wydaje mi się, że plusy pracy komentatora zdecydowanie przeważają.

Chciałabym zapytać o biegi na orientację. Dlaczego akurat ta dyscyplina tak Pana wciągnęła?

IB: Byłem za mały, żeby sobie zadawać takie pytania. Zetknąłem się z tym sportem w wieku lat 11, a to chyba za wcześnie na pogłębioną autorefleksję. Teraz mogę powiedzieć, że to piękny sport dający wszechstronną satysfakcję, bo można się fizycznie złomotać, a do tego trzeba jeszcze zachować przytomność umysłu. Bieg na orientację nie sprowadza się tylko do bezprzytomnego gonienia czy jeżdżenia na rowerze po lesie, trzeba jeszcze cały czas kombinować, w którą stronę się udawać. Stanowi więc wyzwanie dla ciała, bo wymaga przygotowania sprawnościowego i wydolnościowego, ale jest też wyzwaniem dla głowy. To jest sport, który na miarę swoich możliwości fizycznych uprawiają z powodzeniem zarówno dzieci w wieku niespełna dziesięciu lat, jak też osoby w sile wieku i starsze. Taką imprezą, na której najdobitniej to widać, są Mistrzostwa Świata Weteranów, gdzie spotykają się zawodnicy w wieku od 35 lat w górę, a chyba najliczniej obsadzonymi kategoriami jest przedział wiekowy 60 – 70 lat. Są i tacy, którzy mają 90 lat i więcej. Jest masa starszych ludzi, którzy czerpią wielką radość z tego, że mogą się spotkać w gronie zasłużonych weteranów i pościgać na miarę swoich możliwości. Jedni są sprawniejsi, drudzy mniej, ale wszystkim przemieszczanie się po lesie sprawia dużą przyjemność. Nie jest to sport, który zamyka się na osoby troszkę mniej sprawne, niż te, które walczą o medale mistrzostw świata w rywalizacji elity. Wiadomo, że zawodowcy prezentują najwyższy poziom sportowy, ale rekreacyjnie, dla przyjemności, dobrego samopoczucia czy zdrowia, to jest dyscyplina sportu uwzględniająca absolutnie wszystkich. Na szczęście nie tylko z mojego punktu widzenia to przesądza o jej atrakcyjności. Oczywiście daleko nam do Skandynawii, czy nawet do Czech, gdzie ten sport jest nieporównanie bardziej popularny, ale mam wrażenie, że coraz większa liczba ludzi zaczyna rozpoznawać, o co chodzi z tym bieganiem z mapą i próbuje swoich sił w orientacji sportowej. To niewątpliwie cieszy.

Od czego radziłby Pan zacząć osobom, które chciałyby się wkręcić w biegi na orientację?

IB: Najprościej przyjść na trening albo zawody w swojej bezpośredniej okolicy i spróbować. W całej Polsce jest tego zadziwiająco dużo. W dużych miastach, takich jak Trójmiasto czy Warszawa, możliwość rozpoczęcia tej zabawy jest łatwiejsza. Tutaj praktycznie przez cały rok, raz czy dwa razy w tygodniu, można gdzieś wystartować.

Igor Błachut, źródło Facebook

Igor Błachut, źródło Facebook

Ułatwieniem są też infrastrukturalne rozwiązania w postaci tzw. Zielonych Punktów Kontrolnych. Są to dostępne w internecie mapy, które można ściągnąć i wydrukować. Na tych mapach, poza treścią kartograficzną charakterystyczną dla orientacji sportowej, są naniesione punkty kontrolne, oznaczone w terenie drewnianymi słupkami. W sieci łatwo jest odnaleźć informacje na temat tego, jak czytać taką treść, bo ten rodzaj kartografii ma swój specyficzny klucz znaków. Nie różni się on bardzo od tego, co widnieje na innych mapach, ale jest bardziej rozwinięty z uwagi na to, że to są mapy dość szczegółowe. Jeżeli więc ktoś ma ochotę i się nie boi, to zachęcam, żeby spróbować na własną rękę. A również nie ma się czego bać, bo spacerowanie czy bieganie po lesie, to szalenie przyjemna rzecz. Tutaj – mam na myśli Polskę – nie grasują dzikie zwierzęta, które rzucają się na spacerowiczów, więc nie ma przeciwwskazań, żeby spróbować swoich sił.

Wspomniał Pan kiedyś, że prowadzi zajęcia z kalisteniki.

IB: To są treningi na hali, które prowadziłbym nadal, gdyby nie to całe wirusowe zawirowanie. Sale są pozamykane, więc siłą rzeczy teraz zajęć nie ma. Ale tak, prowadzimy zajęcia ogólnorozwojowe. Chodzi o przygotowanie motoryczne i sprawnościowe dzieci i młodzieży startującej w barwach naszego klubu w trakcie sezonu. Przychodzą też osoby starsze oraz ludzie spoza naszego klubu. Te zajęcia to nic nadzwyczajnego, zwykła gimnastyka i ćwiczenia sprawnościowe, które, jeśli tylko jest to możliwe, prowadzimy w ciągu roku szkolnego dwa razy w tygodniu.

jak zachęciłby Pan do aktywności fizycznej każdą grupę wiekową?

IB: To zależy właśnie od grupy wiekowej. Odnoszę wrażenie, że potrzeba ruchu różni się w zależności od tego, ile mamy lat i jakie mamy przyzwyczajenia wyniesione z domu czy ze szkoły. Mam taką ponurą obserwację, że młodych ludzi trudniej jest zachęcić do rekreacyjnego poruszania się – nie mówiąc już o sporcie. Niewątpliwa atrakcyjność, jaką przedstawiają wszystkie elektroniczne rozrywki jest na tyle intensywna i angażująca głowę, że ciężko ich przekonać do tego, żeby zamknęli na chwilę lapka i wyszli na boisko czy w teren. Obserwuję również inne sporty i widzę, że trenerzy i organizatorzy zajęć stają na uszach, żeby jakoś przyciągnąć młodych ludzi – z różnym skutkiem. Najczęściej na zajęcia tenisowe czy piłkarskie przywożą ich rodzice, z których co drugi roi sobie, że wychowa następnego Roberta Lewandowskiego czy Igę Świątek i w związku z tym będzie ustawiony finansowo do końca życia. Z tym jednak różnie bywa.

Igor Błachut, foto: Aleksander Jasik. Źródło Facebook

Igor Błachut, foto: Aleksander Jasik. Źródło Facebook

Paradoksalnie, łatwiej jest zachęcić do aktywności ludzi, którzy mają 30, 40 lat i więcej. Oni przywykli w dzieciństwie do tego, że spędzali całe popołudnia na podwórku i grali w piłę, bawili się w chowanego, ganiali się czy skakali po budowach. Ruch był naturalną aktywnością, formą spędzania czasu. Teraz tego nie ma. Pomijam ten chory czas covidowy, kiedy dzieci odgórnie pozamykano w domach, ale nawet zanim to nastąpiło, trudno było uświadczyć sytuacji, w której bandy dzieciaków całymi popołudniami biegały i jeździły po ulicach. Kiedyś było tego więcej. Mimo że teraz tych dzieci wcale nie jest mniej i populacja dziecięca jest na w miarę stabilnym poziomie. Coś jest nie tak.

A jak zachęcać? Myślę, że tutaj dużą rolę do odegrania mają rodzice. Muszą przekonywać, namawiać i najlepiej dawać własny przykład. Idealny układ to taki, w którym są zaangażowane całe rodziny i razem pływają, ojciec z dziećmi grają w piłę, jeżdżą na żaglówki czy w sezonie sportów zimowych na narty. W takich rodzinach wszyscy się nawzajem nakręcają. Natomiast jak mama ćwiczy na siłowni, ale dzieci nie idą jej śladem, bo nie są zainteresowane plotkowaniem ze starszymi babkami na sztucznej ścieżce biegowej, lub gdy nikt się specjalnie nie interesuje w domu zajęciami sportowymi, to z góry wiadomo, że nic z tego nie będzie. To poważny problem, bo jak jest niska sprawność i mała chęć do ruszania się, to niestety, prędzej czy później odbija się to na zdrowiu, a konsekwencje tego są mało przyjemne dla wszystkich.

A czy ma Pan jakieś hobby pozasportowe?

IB: Zależy co rozumiem przez hobby. Motyli nie łapię, nie zbieram znaczków – zbierałem je jak byłem mały. Teraz miałbym mało czasu na rozwijanie pasji angażującej dodatkową aktywność, w momencie, gdy jest już ona podzielona na naturalne domowe obowiązki, pracę i jeszcze sport, który wymaga treningów. Jeżeli czytanie książek podpada pod hobby, to tak, natomiast ciężko mi wymyślić coś innego, co spełniałoby te kryteria.

Czy w związku z tym ma Pan w ogóle wolny czas?

IB: Staram się go znajdować i jak tylko mogę, to czytam. To taki nawyk z dzieciństwa. Mam wrażenie, że teraz niespecjalnie powszechny. Coraz częściej słucha się audiobooków robiąc jednocześnie coś innego. Nie przepadam za tym, bo słuchanie książki podczas innych czynności kończy się tym, że treść wpada jednym uchem, a wypada drugim, a czasami warto się zatrzymać nad tekstem. Staram się hołdować tej tradycyjnej formie lektury, co potem odbija się na wolnym miejscu w mieszkaniu – książki mają swoją objętość i od czasu do czasu trzeba z żalem część biblioteki przenieść, oddać czy rozdać, bo już się nie mieści.

To jakiś ulubiony gatunek książek, czy czyta Pan wszystko?

IB: Są gatunki, po które nie sięgam, czyli literatura, nazwijmy ją umownie, romansowo-sensacyjna. Nie obrażam się jednak na poważniejszą prozę czy książki historyczne. Na dobrą fantastykę też nie grymaszę.

Ma Pan już na koncie sukcesy na skoczni, a także wokalne z Przyjaciółmi Wesołego Karpia. A co dalej?

To za dużo powiedziane, ale dobrze. Co dalej? Szczęśliwie nic! Jak się próbuje wszystkiego naraz, to ciężko być chociaż w jednej rzeczy dobrym. Lepiej robić coś w miarę przyzwoicie niż wszystko po łebkach. Na razie karierę wokalną zawieszam na czas nieokreślony, karierę w skokach również. Tym bardziej że obiekty w Zakopanem, które ze względu na wielkość miały być kolejnymi szczeblami w tej drabince, są aktualnie przebudowywane. Zanim więc prace się zakończą, będę tak stary, że to już ani nie będzie licowało z wiekiem, ani też nie będzie bezpieczne. Póki co mam spokój i nie planuję w najbliższym czasie kontynuować tych wyczynów.

 

Czego można życzyć Panu w nowym roku?

IB: Myślę, że tego samego, co wszystkim. Żeby wróciło normalne funkcjonowanie wszystkiego, co nas otacza, bo sytuacja, w jakiej się obecnie znajdujemy jest szalenie uciążliwa i niestety kosztowna. Wiele osób i interesów może się nie podnieść po tym, co rządzący zafundowali nam podczas minionego roku, a to przekłada się od razu na całą resztę. Jak w rodzinie nie ma pieniędzy, to oszczędza się na rzeczach, które, zdawałoby się, już jakiś czas temu weszły w skład normalnych wydatków. Nie chodzi o podstawowe potrzeby w rodzaju czynszu czy jedzenia, tylko o wydatki na siebie: żeby gdzieś pojechać, coś zobaczyć, poruszać się, pouprawiać aktywność sportową. W momencie, jak nie ma pieniędzy, to wszystko, co nie jest podstawową potrzebą życiową, od razu spada na dalszy plan. A szkoda, bo tego w naszym społeczeństwie brakuje. Fajnie by więc było, gdyby wróciła normalność i gdyby jeszcze ludzie byli w stanie korzystać z niej z uśmiechem. Reszta to kwestia zdrowia, którego sobie i wszystkim trzeba życzyć, bo to jest podstawa. Jak się nie martwimy o to, czy jesteśmy cali i zdrowi, to cała reszta jest już odrobinkę łatwiejsza.

Tego Panu i nam wszystkim życzę. Dziękuję za rozmowę.

IB: Dziękuję uprzejmie.

Anna Jankowiak

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.