„Antologia Muzyki Rozrywkowej w Kaliszu 1962-1990” część 7
I jeszcze recenzja festiwalu, napisana przez Andrzeja Chylińskiego (ojca Agnieszki znanej z „O.N.A.” przyt. autor), który ukazał się w „Wieczorze Wybrzeża”: Kalisz w styczniu rok rocznie świętuje rocznicę swojego wyzwolenia. Nie nazywa się to tutaj dniami Kalisza, ale wiadomo, natężenie imprez kulturalnych przypada właśnie na ten okres. Festiwal Młodzieżowej Muzyki Współczesnej pomyślany jako kontynuacja Ogólnopolskiego Festiwalu Awangardy Beatowej jest i będzie najważniejszą spośród nich.
Władze miasta zapewniły bowiem, że festiwal wyobrażają sobie jako imprezę coroczną. Nie wiem tylko, czy słowo impreza-festiwal, dobrze oddaje atmosferę tego wszystkiego co dzieje się na estradzie Kaliskiego Domu Kultury oraz na jam sessions kawiarni KDK. Specyficzny klimat kaliskiego wydarzenia muzycznego – tak bym to nazwał – jest unikalny. Składa się na to temperatura i atmosfera nieprzymuszonego, swobodnego muzykowania. Zupełnie inaczej bowiem gra się mniej znanym muzykom w Kaliszu, nie posiadającym tych wszystkich obciążeń psychicznych, które ciążą na muzykach znanych zespołów i grup.
To przekonanie, że my musimy zagrać dobrze, odbiera muzykom z grup zawodowych tę cudowną swobodę traktowania koncertów bądź jako muzycznej zabawy, bądź jako nieskrępowanej demonstracji awangardowych form muzycznych. Liczba grup i zespołów muzycznych, które wzięły udział w FMMW dość wymownie świadczy o zasięgu tej imprezy. Organizatorzy otrzymali ogólnie 81 zgłoszeń, z których tylko 43 kwalifikowało się do imprezy. Przez estradę przewinęło się 39 zespołów, w większości na zupełnie niezłym poziomie. Reprezentowane były niemal wszystkie województwa, zabrakło jedynie przedstawicieli województw: szczecińskiego i białostockiego. co najważniejsze i najciekawsze – gros zespołów reprezentowała małe, bardzo małe ośrodki miejskie. Gdańsk wypadł blado, choć nie kompromitująco. „Blues Band Akcenty” rozczarował. Pozornie wszystko było dobrze, muzycy zafascynowani najprawdopodobniej grupą „ELP” wzbogaceni przedziwnie, ale szalenie ciekawie brzmiącymi organami grali pięknie. cóż z tego. Wokalista, grający zupełnie nieźle na organach miał głos nie nadający się do tego rodzaju muzyki, który rozpraszał, niszczył atmosferę całego koncertu.
Inny gdański zespół – „Pasia Alfreda” nie zrobił na nikim specjalnego wrażenia. Muzyka brzmiała tu nieszczerze, sztucznie. „Septymy” z Lęborka, to moim zdaniem najlepszy reprezentant województwa gdańskiego.
Trudno, bardzo trudno wskazać te wszystkie zespoły, które zasłużyły na wyróżnienie. Było ich po prostu zbyt wiele. Ocena jest tym trudniejsza, że wiele zespołów to grupy zupełnie nieporównywalne. Warto więc może w tym miejscu podkreślić doskonałą robotę Jury, które pracowało pod przewodnictwem Tomasza Stańki. Z sześciu koncertów eliminacyjnych wybrano do koncertu finałowego dwanaście grup. Po finale, wzięto pod uwagę sześć zespołów, ale chyba z uwagi na nieporównywalność stylów muzycznych jakie te grupy reprezentowały, nie przyznano nagród w kolejności od 1 – 5, lecz uznano pięć grup za najlepsze na festiwalu, a szóstej przyznano wyróżnienie. Zespoły te to: „Laboratorium” z Krakowa, „Refl ex” z Gorzowa, „System” z Warszawy, „Nurt” z Wrocławia i „Sygnały 74” ze Słupska. Wyróżnienie otrzymała „Grupa w składzie”. Moje wątpliwości jeśli chodzi o ten werdykt, wywołała ocena warszawskiego zespołu „System”, w którym na organach grał P. Dłutowski (ex-Breakout). Otóż grupa ta jest dla mnie najlepszym przykładem zespołu kopiującego (b.dobrze) perełki światowej muzyki beatowej, ale bez jakichkolwiek własnych myśli i koncepcji muzycznych.
Inna sprawa, to Jacek Gulla i „Hall” z Krakowa. Nie odważę się na próbę opisania misterium jakie odprawiał on na estradzie. Elektryzował swoim tańcem nie tylko publiczność, ale i muzyków grających w jego zespole. Wszedł do finału mimo, że skompletował akompaniujący mu zespół na kilkanaście minut przed koncertem. Defekt aparatury przekreślił jego szanse. Mimo to widziałbym go w grupie nagrodzonych zespołów, choćby w miejsce „Systemu”. „Sygnały 74” to jedna z najlepszych w Polsce grup tzw. heavy rock, ale widziałem ich tylko raz, więc może nie dostrzegłem wszystkiego i jest to ocena przedwczesna.
Niemniej wrażenie jakie wyniosłem z koncertu było duże. Dla mnie najlepszym zespołem kaliskiego festiwalu był wrocławski „Nurt”. Napiszę o tej grupie obszerniej za tydzień, choć już teraz podam, iż grupą tą kieruje Roman Runowicz, były współlider grupy „Romuald i Roman”. Na koniec chwaląc organizatorów za znakomite przygotowanie imprezy od strony technicznej – drobne usterki przy tych rozmiarach przedsięwzięcia trzeba wybaczyć – podzielę się spostrzeżeniem, które mnie zdumiało, i które warte jest chyba tego aby je opisać. Otóż, w Kaliszu – jak wiadomo – istnieje fabryka pianin i fortepianów „Calisia”, ale o tym fakcie nie dowiedziałem się bynajmniej w Kaliszu, bowiem fabryka nie pomyślała o reklamie swoich produktów na imprezie bądź co bądź muzycznej. Ale to mało, bo zakrawa na skandal fakt, że muzycy 26 uczestniczący w festiwalu musieli grać na rozklekotanym, wiekowym pianinie i to w mieście, które ma fabrykę produkującą te instrumenty. Nic dodać nic ująć. A festiwal był mimo to niezwykle udany. czekamy na kolejny.
W dużej mierze dzięki ogólnopolskiemu sukcesowi imprezy, a co za tym idzie rozpowszechnieniu muzyki jazzowej i rockowej, w mieście powstawało wiele zespołów. Na dodatek do jedynej w Polsce szkoły budowy fortepianów przyjmowano młodzież umuzykalnioną, co już wcześniej miało bardzo duży wpływ na to co działo się na muzycznej scenie Kalisza, a i w przyszłości uczniowie i absolwenci tej zacnej szkoły będą kształtować muzyczne oblicze miasta.
– Andrzej Dąbrowski