„Napęd powstaje z czegoś dobrego, co pozwala się rozwijać” – rozmowa z Adamem Sypułą, Człowiekiem Na Taśmie
Scena wrocławska zna go już bardzo dobrze. Jego debiut solowy jest krokiem do zawarcia znajomości z szerszą, ale wciąż wymagającą publicznością. 1 kwietnia ujrzał światło dzienne projekt Sypuła – Człowiek na Taśmie, który wbrew dacie premiery jest krążkiem zamyślonym, trochę dusznym, trochę romantycznym, ale za to bardzo nieoczywistym. O nim, a także o dobrej energii i pracy artysty solowego rozmawiam z autorem krążka, Adamem Sypułą.
Masz bogatą historię artystyczną. Natomiast skupmy się na Człowieku Na Taśmie. Co daje Ci ten projekt, czego nie dawały Ci poprzednie?
AS: Jest całkowicie mój. Po raz pierwszy wziąłem tak dużą odpowiedzialność za projekt. Mam nadzieję, że da mi możliwość kontynuowania go i że takim Człowiekiem Na Taśmie zostanę do emerytury [śmiech].
To jest pierwszy projekt po polsku, bardziej niż inne skierowany do ludzi, bo i sam też jestem na nich ukierunkowany. Każda rzecz, którą wokół niego robię, zależy ode mnie. Myślę o nim w dorosły sposób, staram się, żeby żył. Wcześniej byłem tylko wokalistą czy tekściarzem, a teraz jestem całą maszyną, która sama robi wszystko [śmiech]. Zajmuję się nim codziennie i po raz pierwszy czuję się twórczo na etacie. Nie zawsze mi się chce, bo nie zawsze mam napęd, ale codziennie konsekwentnie robię krok do przodu.
Miałam okazję oglądać Twój koncert dzięki transmisji na Facebooku. Wykonania live znacznie różnią się od utworów w wersji studyjnej.
AS: To jest jakbym sam szkicował płytę, taki minimalizm. Miałem już możliwość stworzenia składu, ale zatrzymałem się na tym etapie, bo póki co chcę to robić sam. Podczas takich solo koncertów chce mi się bardziej kontaktować z ludźmi, więcej mówię o muzyce i o sobie. Nieczęsto grywałem koncerty z własną twórczością zupełnie sam, więc to jest i fajne i trochę straszne, ale bardzo inspirujące.
Bo nowe?
AS: Tak. Przy okazji tego projektu cały czas uczę się czegoś nowego. Niekoniecznie z dziedziny muzyki, ale także narzędzi społecznościowych i rządzących nimi mechanizmów. Nie tak dawno temu nauczyłem się tworzyć teledyski. Widziałem jak łatwo można je zepsuć, a to dosyć droga impreza.
Dobrą stroną takiej sytuacji jest to, że kiedy robi się coś samemu, to wszystko ma się pod własną kontrolą.
AS: W zasadzie tak. To ja decyduję o tym, co ode mnie wychodzi. Mogę być zadowolony albo mieć pretensje tylko do siebie.
Jesteś w pełni odpowiedzialny za finalny kształt płyty. Opowiedz, jak powstawała.
AS: Zaczęło się w połowie 2015 roku. Sama budowa dźwięków, proces nagrywania i kończenia płyty trwał około dwóch lat. Później trzeba było tę muzykę zasiać, żeby wyrosła, żeby powstały z niej obrazki i żeby trafiła do ludzi. Rozwijanie mediów społecznościowych również zajęło trochę czasu, ale teraz już są i działają. Wokół nich gromadzi się publiczność, która mnie ogląda i pewnie kiedyś przyjdzie na koncerty.
Wiesz kto Cię słucha?
AS: To jest już moja własna publiczność. Czasami myślę, że każdego mojego fana czy słuchacza sobie wyklikałem; odnalazłem go albo on mnie i kontaktujemy się ze sobą na zasadzie człowiek-człowiek poprzez media społecznościowe. Sądzę, że już wszyscy trochę się znamy. Fajnie, że są teraz takie możliwości. Kiedyś to musiało wyglądać całkiem inaczej.
Wkrótce posypią się recenzje dziennikarzy, a co sam powiesz o własnej płycie?
AS: Wiem, że ta płyta jako produkt i marka może istnieć i nie przynosić mi wstydu. Nie twierdzę, że to jest wybitne i wyjątkowe, ale na pewno jest ciekawe, proponuje inną perspektywę. Jest bardzo moje i na tyle, na ile mogłem – prawdziwe. Prawda jest ukryta w metaforach. Pewnie pod spodem jest jakaś czarna dziura – zresztą jak w każdym z nas – ale chyba nie wchodzi się tak głęboko w rozumienie tekstów. Piosenka jest zazwyczaj utworem dosyć lekkim, chociaż jak o tym mówię, przypominam sobie wszystkie piosenki, do których nigdy nie wrócę, bo są przerażające. Ale ja takich nie piszę.
A jak idzie Ci współpraca z mediami?
AS: Pewnie byłoby łatwiej, gdyby reprezentował mnie duży format wytwórni, wtedy chętniej i szybciej dociera do dziennikarzy informacja o jakiejś nowej płycie. Na razie nie jestem związany z żadną firmą fonograficzną, ale niczego nie wykluczam. Jeśli padnie jakaś ciekawa propozycja, to się zwiążę. Może to jeszcze nie jest ten moment, bo widzę, że praca korespondencyjna, mailowa, informacyjna jakoś idzie i ciągle mogę wykonywać ją sam.
Na początku swojej drogi nawiązałem kontakt z kilkoma rozgłośniami, które chciały ze mną pogadać i zaprezentować na antenie. Jestem im bardzo wdzięczny, ciągle utrzymuję z nimi kontakt. Dzięki temu wiedzą co robię i na jakim etapie się znajduję. Fajne jest mieć wsparcie w lokalnych i internetowych stacjach. Przyjaźnię się już z kilkunastoma rozgłośniami, m.in. Radio Ram, Radio Wrocław, Radio Luz, Radio Afera z Poznania. Pukam więc do tych wszystkich drzwi, rozmawiam z ludźmi i to sobie gdzieś kiełkuje. Jak dla introwertyka to nie jest zawsze takie proste zajęcie. Czasami to się dzieje naturalnie i spontanicznie, ale czasami przychodzę jak najeżony kot i muszę się ogarnąć, bo idę tam przecież w sprawach ważnych, zawodowych.
Z muzyką jesteś związany od lat, a czy inne formy wyrazu mają na Ciebie wpływ?
AS: Przez całe życie bardzo dużo czytałem, literatura mnie rozwijała. Teraz mi tego brakuje, bo od pewnego czasu nieczęsto sięgam po książki. Pewnie dzięki temu, że byłem molem pochłaniającym książki wiem teraz, jak się wypowiadać, jak budować tekst, czym on tak naprawdę jest. Piosenka może być prostym tekstem, ale może też opowiadać jakąś konwencję. Piszą do mnie ludzie, że teksty są bardzo istotne, nadrzędne i zarządzają muzyką.
Literatura jest ważna, ale mam też swoje inne dziwactwa. Pamiętam wystawę gobelinów Hasiora w jednym z wrocławskich muzeów, z której nie mogłem wyjść. Przebywanie tam było niesamowicie wciągające i przyjemne. Akt patrzenia na kawałek życia zawarty w czymś, co ktoś inny wiele lat temu wymyślił i stworzył, czy choćby sam fakt, że te gobeliny pachniały – to było coś niesamowitego. Wiesz, że masz do czynienia z historią.
Przy Człowieku Na Taśmie musiałem nauczyć się działać obrazem i kolorem – wchodzimy teraz w sferę ruchomych obrazów. Tworzę je według własnego pomysłu oraz weny i to się ludziom podoba. Po drodze budowania dźwięków i piosenek, otworzyłem się na nowe obszary. Rysownikiem jestem kiepskim. Pewnie coś bym namalował, ale nie mam na to czasu. Myślę, że chcąc się utrzymać z zawodu muzyka, trzeba posiąść wiele innych nieartystycznych umiejętności.
Do napędu twórczego potrzebujesz bodźców pozytywnych czy negatywnych?
AS: Ktoś kiedyś napisał, że bez świata dobrej i złej chemii twórczość nie istnieje. Sama dobra chemia to za mało, one muszą być razem, a ja skłaniam się ku tej pierwszej. Napęd powstaje z czegoś dobrego, co pozwala się rozwijać. Ale zła energia też jest potrzebna. Myślę, że aby nagrać coś, co ma ręce i nogi, potrzebne są sprzyjające warunki, spokój i wyciszenie. W moim przypadku, jeśli chcę coś nagrać czy napisać, potrzebuję izolacji i możliwości siedzenia w studio. W praktyce jest z tym różnie, bo jak ma się napęd, to można się rozwijać, pisać i nagrywać skokami. Nie ma na to reguły. Bawi mnie syndrom czystej kartki czy nienagranej piosenki, kiedy zaczynam od pomysłu. Zastanawiam się wtedy czy za kilka godzin to już powstanie, czy jeszcze nie? Jakie to będzie? A gdy w końcu powstaje, przypominam sobie moment sprzed tego procesu, kiedy jeszcze tego nie było. Dziwne, ale fajne uczucie.
Jak się czują artyści, tacy jak Ty, we współczesnym świecie?
AS: Bardzo dawno niczego nie napisałem, czyli odkąd zajmuję ogarnianiem chaosu związanego z promowaniem marki, że tak to brzydko nazwę. Ale faktycznie trochę tak jest, bo tworzymy produkt – bardziej usługę, więc my twórcy jesteśmy tak naprawdę z branży usługowej. Czasami myślę, że w tym zawodzie można się dobrze czuć będąc otoczonym tylko ludźmi, którzy robią coś podobnego. Wtedy nawzajem się wspierają i budują poczucie sensu. Bo po co to wszystko? I tak mamy dziką nadpodaż twórczych płodów w postaci filmów czy muzyki – nie da się tego wszystkiego obejrzeć i wysłuchać. A jednak urodziliśmy się, jesteśmy i musimy sobie jakoś radzić z tym, kim jesteśmy. Zawsze możemy się przebranżowić, wielu z nas, żeby się utrzymać, robi inne, niekoniecznie twórcze rzeczy. Często zastanawiam się ze smutkiem, do czego my właściwie jesteśmy potrzebni. Szczególnie gdy obserwuję ludzi, którzy codziennie chodzą do pracy, mają zupełnie inne życie, inne obowiązki. W pewnym sensie postrzegam ich jako bardziej dorosłych i odpowiedzialnych, podczas gdy ja jestem kimś, kto musi schować się w środowisko ludzi podobnych sobie, żeby sobie uświadomić, że: zaraz, zaraz, my jesteśmy jednak istotni! Bo bez tej potrzeby kreowania dźwięków, obrazów, po prostu by ich nie było. Co z tego, że jest nadpodaż? To dobrze, że jest, dzięki temu mamy wielką różnorodność. Myślę, że miarą poczucia własnej wartości twórcy jest to, żeby się tym odpowiedzialnie zajmować. I to staram się konsekwentnie robić, nie mam sobie nic do zarzucenia.
Czasami są takie dni, że się nie chce, ale w ostatnim czasie zrobiłem dużo i czuję, że to jest efekt kuli śnieżnej. Widzę to po statystykach mediów społecznościowych, które w jakimś sensie są naszą sceną. Nie liczę na to, że będę miał takiego virala, jak np. Kortez, gdy nagle wyskoczył i po kilku tygodniach miał już wszystko poukładane, mógł planować trasy koncertowe i z tego żyć. Większość twórców ma wiele mniej szczęścia, trzeba to okupić bardzo dużym wysiłkiem, pracą i konsekwencją. To jest trochę straszne, bo żyje się w takiej zamkniętej bańce, gdzie znasz już dosyć dobrze piosenki, czasami znowu cię inspirują, a czasami masz ich dosyć. Wtedy potrzeba dużo dobrej energii i przychylnego środowiska, które pozwoli się rozwijać.
Znajdujesz tę dobrą energię na koncertach?
AS: To jest taki antydepresant, że głowa mała. On niestety działa krótko. Dwa, trzy dni i znowu trzeba się ładować. Ale tak, bardzo to lubię. Wychodzi się na scenę i funkcjonuje na innych obrotach i pułapie. Nie chodzi o to, że jest się nie wiadomo kim, ale pewnie nie jestem jedynym wykonawcą, dla którego to jest fajny moment. Mam przed sobą setki oczu i uszu oraz uwagę poświęconą temu, co się dzieje na scenie. Ludzie tego chcą, coś z tego mają. Od dawna zastanawia mnie, czy im to wszystko się nie nudzi. Przecież od czasów The Beatles wszyscy robimy mniej więcej to samo i o tym samym, a ludzie dalej się w tym zakochują. Tak naprawdę sam dosyć późno zaczynam w to wierzyć, ale widzę, że ludzie interesują się muzyką i że im na niej zależy. Na różnych grupach dyskusyjnych chętnie rozmawiają o tym, gdzie byli, co widzieli, co im się podobało, co było dziwne. I myślę, że tak ma być. Dobrze, że szara egzystencja nie zamyka ludzi na to kolorowe, co robimy. Dobra energia jest potrzebna wszystkim.
A co dręczy muzyka, który „musi znów do szkoły iść, szkołę życia musi zdać”?
AS: Jakie to prawdziwe! To bolesna proza o tym, że czasami nic się nie układa w relacjach, portfelu, ani w głowie. Wtedy można to rozwiązać na dwa sposoby. Albo pójść do szkoły, spojrzeć w lustro i powiedzieć: cholera, nie jest z tobą dobrze, nie umiesz wielu rzeczy, nie nauczono cię, źle cię wychowano, miałeś złe wzorce, a teraz masz olbrzymie braki i wtedy własnym wysiłkiem i małymi kroczkami zacząć z tego wychodzić, albo możesz od tego uciec. Jakiś mądry człowiek powiedział, że można wszystko zignorować i żyć świętym spokojem, ale święty spokój czasami dużo kosztuje. Uciekanie od problemów jest niebezpieczne i tak naprawdę tylko je mnoży. Dlatego potrzebna jest w życiu taka szkoła i wiadomość, żeby nauczyć się czegoś koniecznego do przetrwania, bo bez tej umiejętności nie ma perspektyw na dobrą energię i dobre życie. A we mnie jest niestety wiele negatywnych stron…
Dręczycieli psychicznych?
AS: Można to też tak nazwać. Ale myślę, że jestem na dobrej drodze, bo konsekwentnie układam sobie życie, nie robię uników. Jeśli coś się dzieje, to jest mi źle z samą świadomością, że coś jest nie tak, że czegoś nie umiem, że coś mi nie wychodzi, że powinienem się dostroić i trochę inaczej funkcjonować. Pierwsze uczucie to złość i wściekłość, a później pokora i zrozumienie, że trzeba się za to zabrać. To nie jest łatwe, ale trzeba się konsekwentnie naprawiać. Większość ludzi z zewnątrz wygląda zdrowo, fizycznie są poukładani, potrafią chodzić, biegać, ale gdyby tak spojrzeć do środka, to są połamani. Nie znam nikogo, kto byłby zdrowy. Wszyscy jesteśmy w jakiś sposób uderzeni przez masę rzeczy, popełnione błędy, efekty domina. Jako społeczeństwo borykamy się z powszechnym problemem depresji, zawałów i uzależnień. Tej złej energii jest wszędzie dużo, zarówno na własnym podwórku, jak i w szerokim planie.
Co w takim razie jest dla Ciebie największą radością?
AS: To jest moja córeczka, którą chowam przed mediami społecznościowymi. Nie wiem, czy to jest dobre, ale umówiliśmy się, że będziemy trzymać swoje dzieci w sferze prywatnej. Pilnuję tego, choć nie wykluczam, że to pilnowanie może być trochę nadmierne. Tym bardziej że, przepraszam za sformułowanie, dzieci to jest świetny towar na wszystkie media społecznościowe; pokazujesz te wszystkie piękne brzdące, a wszyscy wymiękają. Ale ja tego nie uprawiam. Córka jest moją absolutnie największą radością. Z jakiejkolwiek czeluści bym nie wychodził, to gdy odbieram ją z przedszkola, jestem już kimś innym, jestem poskładany. Jestem tatą i ogarnia mnie spokój rodzica, że mam ją przy sobie. Wtedy już nie ma miejsca na żadne wewnętrzne wątpliwości i kryzysy kręcące się wokół mojego życia osobistego lub zawodowego. Z nią to wszystko bardzo szybko znika, a córeczka wypełnia bolące miejsca jak lekarstwo.
Czego można Ci życzyć w związku z niedawną premierą Twojej płyty?
AS: Pytanie czego sam bym sobie życzył. Wytrwałości, spokoju, dobrej energii. Entuzjazmu, zapału młodzieniaszka i dorosłej konsekwencji. Pracy, która jest prawdopodobnie jedną z najtrudniejszych prac, a do której jest potrzebna wiara, pasja, wytrwałość. Wiarę trzeba hodować, jej się nie da życzyć. To chyba Arnold Schwarzenegger powiedział, że jeśli coś nie wychodzi, to znaczy, że jeszcze nie wszystko zrobiłeś. Myślę jednak, że jakoś sobie radzę i wszystko idzie w dobrym kierunku.
Niech się zatem wszystko spełni.
AS: Dziękuję za życzenia.
Anna Jankowiak
Adam Sypuła kanał Youtube
Oficjalny profil Facebook
Konto Instagram