Cykl

Czasami w środę, gdy jestem sam w domu, schodzę na dół do kuchni i parzę sobie mate. Jest już popołudniu i może pada, a może świeci słonce, niezależnie od tego muszę chwilę zaczekać, żeby ostygła woda, bo mate potraktowana wrzątkiem, traci swoje właściwości i skwiercząc od gorąca – umiera. Oczekując, wsuwam trampki i biegnę na pocztę.

To tylko kilka kroków w zasadzie. Poczta jest koło rzeźnika. Jest niewielka, zielona i ma dwa okienka, a w nich dwie starsze Panie, co sobie żartują czasem, a innym razem są skupione. Czasem na poczcie stoję w kolejce, a przede mną może stanąć czarny człowiek co wysyła coś i tłumaczy miłym Paniom ze Kongo to jest Państwo takie. Pan śle pieniądze, pewnie do rodziny, więc mu zależy na tym, żeby doszły do właściwego Konga. Bo są dwa takie kraje co mają Kongo w swojej nazwie i łatwo się pomylić, szczególnie na poczcie w Rialto.

Tej samej, która mieści się jakieś 15 metrów od miejscowego chipper’a gdzie są na ścianie malunki mostów i jeden przedstawia Rialto w Wenecji, a drugi to most o takiej samej nazwie tyle, że w Dublinie. Z tym, że pod naszym nie płynie rzeka, tylko linia tramwajowa. Luas po irlandzku znaczy pociąg chyba, ale znajomi wołają na niego Lucek. Można się nim zabrać w dwie strony. To znaczy nie można zabrać się w dwie strony naraz, ale mało kto się zastanawia nad tym dlaczego tak jest.

Choć czasami myślę sobie, że Paddy się zastanawia i może nawet wie. Wtedy kiedy krząta się i w czynie społecznym zamiata obejścia, podlewa kwiaty i wystawia kosze na ulice w odpowiednie dni. Ja nie mam pojęcia kiedy opróżniają czarny, a kiedy zielony kosz, Paddy wie. Są chwile, że chciałbym zapytać go o sens, ale się wstydzę. Obawiam się, że spojrzałby na mnie trochę zdziwiony, a trochę obruszony, być może pomyślałby, że się z niego naigrywuje, że z próżności, a może z jakichś innych równie niskich pobudek chce go ośmieszyć. No bo przecież jak można nie widzieć sensu gołym okiem? Dlatego tylko uśmiecham się i rzucam ukradkiem – Jak się masz?- zmieszany jak przystało na człowieka ze Środkowej Europy, który jest zmuszony być miłym dla nieznajomego w miejscu publicznym.

W ręku ściskam los. Dosłownie, acz nie kurczowo. W środy kupuję sobie los. Za każdym razem na nowo. Co tydzień inny. Pani w Centrze, ta co sprzedaje ludziom losy i chleb, pyta się czy potrzebuje plastikowa siatkę. Nie potrzebuję, nie lubię chodzić z torbami. Za to często noszę plecak, tylko dlatego ze portfel nie mieści mi się w kieszeni. A w środy są w nim nawet pieniądze, ale to dopiero popołudniu, wtedy kiedy wracam zalać moją mate.

W takie środy wspominam zimę. Wyciągam krzesło na betonowy ogródek i oglądam kwiaty, obserwuję jak rosną. Takie kwiaty, co jeszcze kilka miesięcy temu ich nie było. I takie co już za kilka miesięcy ich nie będzie. Takie co wyrosły w miejscu, którego nie mogły sobie wybrać, ani zawczasu wyobrazić. A jednak można, myślę sobie. I mimo, że nie wiem co to znaczy, piję mate i uśmiecham się do każdej mijającej chwili, w ciszy, oczekując kolejnych. Środy takie już są.

Kamil Chechłacz

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.