Podróż poślubna inaczej

Katarzyna i Łukasz Afek wybrali się w podróż poślubną na kilku miesięczną wyprawę do Ameryki Południowej. Kilka dni przed wyjazdem dowiedzieli się, że pojadą we trójkę! Wcześniej pracowali przez rok w Dublinie oszczędzając na nowe życie. Po przejechaniu prawie całej Azji moim marzeniem i planem na przyszły rok jest zobaczyć Amerykę Południową. Czy możecie powiedzieć w kilku zdaniach jakie są Wasze pierwsze wrażenia, jak to wygląda w porównaniu z Azją?

Porównując Amerykę Południową z Azją…? Nie potrafię znaleźć żadnych cech wspólnych. Ameryka jest bardziej podobna do Europy i bardziej „cywilizowana”. Ponieważ żyją tu wszystkie rasy ludzkie nikt nie robi sobie z Tobą zdjęcia tylko dlatego że jesteś biały, jak to sie zdarza w Azji. Nas na przykład często biorą za Brazylijczyków, a gdy mówimy że jesteśmy z Polski wszyscy reagują imieniem Jana Pawła II. Niektórzy do nas przytulają i traktują jak samego papieża! Gdy dodaję, że Łukasz urodził się blisko tego miejsca gdzie Papież, robią sobie z nim zdjęcie i proszą o kartki z Polski. Ameryka Południowa przynajmniej teoretycznie jest katolickim kontynentem i raczej nie spotykamy tu wyznawców innych religii. Generalnie nie przeżywam tu takiego szoku kulturowego jak po wylądowaniu w Indiach.

{gallery}slub{/gallery} 

Jest to wasz miesiąc miodowy, prawda? Dlaczego nie wybraliście hotelu z pięcioma gwiazdkami i wygodnego opalania?

Tak, to nasza podróż poślubna i czasami też się zastanawiamy dlaczego nie spędzamy jej w ekstra hotelu. Ciężko mi uwierzyć, że zadajesz serio to pytanie. Ty, który zjechałeś pół świata z plecakiem. Gdybyśmy chcieli poopalać sie przy basenie 5-gwiazdkowego hotelu, to byśmy sie w lipcu do Sopotu wybrali, a nie do Ameryki Południowej. Chociaż nie ukrywam, że planujemy nocleg w ekstra hotelu w Rio.

Czy to, że jesteś w ciąży nie przeszkadza w tak trudnej podróży, nie boicie się o zagrożenie dziecka?

O tym, że jestem w ciąży dowiedziałam się na cztery dni przed naszym wylotem. Chociaż planowaliśmy naszą podróż od roku byliśmy bliscy tego żeby z niej zrezygnować. Lekarz powiedział mi jednak, że jeśli bardzo chcę to mogę jechać. Lekarz chyba bardziej wyobrażał sobie tę wersję podróży z „leżeniem w pięcio gwiazdkowym hotelu”, a ja go nie uświadomiłam, że chcemy przejechać pół kontynentu z plecakami. Myślimy o naszym dziecku cały czas. Wszystko uzależniamy od mojego samopoczucia. W sumie nie jest źle. Postanowiliśmy nie obnosić się za bardzo z moim stanem, bo pewnie i tak nikt by nie uwierzył, albo wzięliby nas za wariatów i to jest chyba najcięższe. Kiedy częstują nas alkoholem Łukasz wypija ukradkiem moją część. Muszę uważać na nieprzegotowaną wodę, więc kiedy dają nam soki z lodem lub np. niedosmażone mięso, biedny Łukasz z grzeczności zjada podwójną porcję. Na lekcjach tanga odpoczywam co 20 min. i takie tam. To wszystko w sumie drobiazgi. Najważniejsze żebyśmy wrócili do Polski w trójkę. Maleństwo będzie już miało wtedy trzy miesiące. Posłuchamy jak bije mu serce, zobaczymy go na zdjęciu, a za parę lat pokażemy mu zdjęcia z podróży, w którą wybrał się z nami.

Jak wygląda problem spania i akomodacji, czy korzystanie z hospitality club jest wygodnym sposobem podróżowania?

Hospitality club www.hospitalityclub.org okazał sie dla nas prawdziwym dobrodziejstwem. To jak przyjmują nas ludzie trudno opisać. Trochę nas rozpieścili, np. u Mileny w Sao Paulo mieliśmy swój domek na tyłach jej willi, a Pablo z Santa Fe zostawił nam swoje mieszkanie, a sam przeprowadził się do mamy. Oprócz świetnych warunków materialnych jakie nam stwarzają, sama atmosfera zwiedzania miasta z jego rodowitymi mieszkańcami to zupełnie coś innego niż przewodnik Lonely Planet. Dlatego mówię, że trochę nas „rozpieścili”, bo z takich warunków ciężko się przenieść do zbiorowej sali w hostelu chociaż ta też ma swoje zalety. Poznajemy dużo ludzi z całego świata. Wszyscy podróżują tak jak my, więc istnieje między nami pewne „pokrewieństwo dusz”, a wtedy nawet chrapanie łatwiej wybaczyć.

A jak smakuje Wam jedzenie Ameryki Łacińskiej?

Jedzenie jest wspaniałe. Szczególnie dobrze przyrządzają mięsa. Argentyńskie steki są słynne na całym świecie. Raczej ciężko się tu żyje wegetarianom. Na szczęście my do nich nie należymy. Łukasz martwi się tylko tym, że przytył. Od początku jedliśmy „wszystko i wszędzie” i ani razu nie mieliśmy problemów żołądkowych. Jeśli komuś nie smakują empanadas lub inne tutejsze przysmaki może się ratować pizzą lub pastą, która jest w każdym barze i smakuje jak w Polsce. Naprawdę można znaleźć tu wszystko, tylko ogórków kiszonych brak, na które mam szczególną ochotę.

Widzieliście marzenie podróżników, Machu Picchu?

To jedyna rzecz z jakiej zrezygnowaliśmy dla naszego dziecka. Chociaż jeszcze z Chile szukaliśmy autobusów do Peru, ale uznaliśmy, że to byłaby przesada. Za wielu szczepień nie zrobiliśmy, a i trzy dni pieszej wędrówki do Machu Picchu są dla mnie co najmniej niewskazane. Może pojedziemy tam innym razem, jak dzieciaczek będzie już w stanie nosić swój plecak. Życie jest długie, a loty coraz tańsze.

Powiedzcie jak Tango w Buenos Aires?

Tango jest wszędzie. Tango jest towarem na eksport. Tango jest częścią życia większości i sposobem na życie niektórych mieszkańców. Hostele nazywają się „tango”, restauracje nazywają sie „tango”. Krótko mówiąc nie sposób, nie spróbować. Jesteśmy już po 3 lekcjach, trochę straciliśmy nadzieję, że się przez dwa tygodnie nauczymy tańczyć, ale przynajmniej próbujemy. Tango tańczą tu wszyscy. Najpiękniejsze są starsze panie, które zarzucają nogi na biodra swoich mężów na sobotnich „milongas”.

Możecie opisać co do tej pory najbardziej się Wam podobało, może jakaś szalona przygoda?

Każdy dzień jest tu inny i każdy nam się „najbardziej” podoba. Może zatem opowiem ten najgorszy. To było w Chile. Właściwie dzień nie był taki zły. Spędziliśmy go na plaży, trochę rozczarowani zimnym Pacyfikiem. Wróciliśmy do miasta około 17, żeby wymienić jeszcze gotówkę przed zamknięciem kantorów o 18. Byliśmy bez grosza. Trochę zdziwieni, że wszystkie okoliczne punkty są zamknięte poszliśmy zapytać o kolejne do naszego hotelu. Tam recepcjonista powiedział nam, że „wszystko jest dzisiaj zamknięte”. Mój ubogi hiszpański okazał się lepszy niż jego angielski więc pytam „dlaczego”. Odpowiedzi oczywiście nie zrozumiałam. Sytuacja była o tyle poważna, że mięliśmy wracać do Argentyny o 8 rano na drugi dzień, a za tę noc jeszcze nie zapłaciliśmy, o głodzie już nie wspomnę. Zrozumiałam, że to jakiś „święty dzień”. To był czwartek, więc pomyślałam co to za religia, że czwartek jest święty? Muzułmanie mają piątek, Żydzi sobotę, my niedzielę, ale czwartek. Nie poddaje się i pytam dalej. Było już po 19 kiedy zrozumiałam, że to 1 listopada, Wszystkich Świętych. Nasze wspaniałe święto, o którym my zapomnieliśmy spędzając je na gorącej plaży. Właściciel zgodził się „łaskawie” żebyśmy zapłacili w dolarach. Nie wiem skąd wziął ten kurs, ale był dla nas załamujący. Poza tym nie miał wydać reszty. Odbyło się bez obiadu i kolacji. To nasza najsmutniejsza przygoda, chociaż z perspektywy czasu wydaje się nawet śmieszna.

Czy widzieliście już toalety na dworcu gdzie Gombrowicz spotykał się z oblubieńcami?

Widzieliśmy kilka jego ulubionych kawiarni i dom, w którym mieszkał, jeszcze zanim zaczął prace w banku. Co chwilę spotykamy tu eleganckiego pana siedzącego z książką w kawiarni. Wyobrażam sobie wtedy, że to Gombrowicz tłumaczący „Ferdydurke”. To miasto ma ciągle atmosferę, jak z pierwszej połowy poprzedniego wieku i to dodaje mu uroku.

Dziękuję za rozmowę i życzę bezpiecznej drogi do domu.

Rozmawiał Wojtek Wójcik

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.