Dzieli nas lustro

DZIELI NAS LUSTRO

Widzisz mnie jak w lustrze
wznosisz dłoń – opuszczam
gładzisz skroń – dopuszczam
dotknąć moich warg…

Czuję cię przez lustro
mroczny chłód i pustka
kryształowa chusta
zasłoniła czar.

Kładę dłoń, ty kładziesz
gładzisz ją, ja gładzę
robisz krok – przechodzę…
lustro dzieli nas!

Ten wierszyk własnego autorstwa niech będzie wstępem do moich może nie najbardziej natchnionych wywodów, czy refleksji, które w ostatnich tygodniach zdają się mnie prześladować, czy nawet prześmiewać. Niestety, tu muszę natychmiast sprostować, nie będą to ani wywody odkrywcze, ani nowatorskie, ale smutne, bliskie, i nieco przygnębiające.

Jestem zdumiona jak to mi się wyjątkowo trafiło, urodzić się i żyć z obu stron jednego stulecia, a nawet tysiąclecia – jakie to poznawcze i poglądowe, niejeden mógłby pozazdrościć (chociaż niewielu z pewnością to czyni). Ta rozszerzona perspektywa na wtedy i teraz nie nastraja mnie jednak zbyt optymistycznie. Nasz/mój świat, ostatnio z małą posypką popiołu, która wystrzelona została z wulkanu rezydującego w miejscu o niemalże niewymawialnej nazwie: Eyjafjallajoekull; jest światem ludzi, na których chyba już od wieków spoczywa gruba warstwa kurzu, czy też popiołu, który zdaje się zakłócać relacje i interakcje międzyludzkie.

Ludzie. W zasadzie tłumy ludzi codziennie kłębiące się w czasem upiornych środkach transportu; zawsze blisko, czasem zbyt blisko, ale zawsze z boku. Nieważne czy spotykamy ich przypadkiem, czy z konieczności, czy może z potrzeby serca, ludzie są w naszym otoczeniu, są blisko, ale niezwykle daleko.

Jak często spotykamy tych, którzy prawdziwie „nadają na tych samych częstotliwościach”, którzy mówią jakby tym samym językiem, z którymi spędzać można długie godziny, a także tych dla których gotowi jesteśmy nawet odsłonić rąbek siebie? W tym tłumie spotkać, lub trafić na taką osobę nie graniczy z niemożliwością w stopniu podobnym do trafienia wyśnionej szóstki w lotto, ale nie jest to równie łatwe jak wyrysowanie prostej na kartce papieru – oczywiście przy pomocy linijki. No właśnie, wydawać by się mogło, że stosunkowo łatwo nawiązać z ludźmi kontakt, lub rozpocząć konwersację – w tym tkwi cały problem.

Nie będę pierwszą osobą która zarzuci ludzkości i jej wyjątkowym okazom, że żyją w swoich kokonach, skorupach, lub bańkach, czy też jakby oddzieleni byli od innych grubym murem… Prawda, że mało odkrywcze? Niestety, wynika to z moich obserwacji i mogłabym przytaczać wiele przykładów, te niestety są jednak najczęściej zbyt osobiste. Pomimo to, dam ich kilka.

Zacznę od „pozornego dialogu”, nazywanego również „równoległym monologiem”. Jakby obrośnięci bluszczem, bezpieczni w swoich kokonach, uczestnicy „konwersacji” zbliżają się do siebie i pozwalają swoim bańkom napierać na siebie, ale nigdy połączyć. Wymiana zdań to prawie transakcja handlowa – jakby konwersacja transakcyjna: „ty mi powiesz to, a ja tobie tamto”, nasze słowa może potkną się o siebie, wymienimy je, i powędrujemy dalej, może lekko odmienieni doświadczeniem, a może wcale.

Inny przykład. „Musze porozmawiać z kimś (tobą), to bardzo ważne. Przyjeżdżaj natychmiast”– jadę, ale znów, ty mówisz to co chcesz powiedzieć sobie, aby odbić swoje słowa od mojej „bańki”, aby móc je lepiej usłyszeć. Wcale nie chcesz słyszeć mojej opinii, ani rady, chcesz tylko rozlać swoje słowa i pozwolić im wsiąknąć na powrót w swoją chłonną na własny ogląd egzystencje. Ja posłużyłam za marny katalizator twoich własnych spostrzeżeń. Moje wtrącenia, natomiast odbiły się echem od twojej bańki i wróciły do mnie nienaruszone – też je łapczywie wchłonęłam. I tak rozmawiamy, czy raczej wypowiadamy swoje sentencje i wracamy do swoich gęsto utkanych kokonów, aby zamknąć się szczelnie tak na wszelki wypadek.

Może żyjemy w dobie uproszczonej komunikacji. Możemy z łatwością utrzymywać kontakt z rodziną czy przyjaciółmi, których rzuciła na drugi koniec świata. Za pomocą mobilnych telefonów przesyłamy miriady wiadomości liczone w gigabajtach, czy innych super jednostkach. Problem jednak tkwi w bliskości kontaktów, w ich cieple, a nie w nośnikach, których gabaryty są dzielnie pomniejszane do rozmiaru paznokcia. Problem w tym, że gdy nasze komputery i telefony przybierają coraz to lepsze parametry, my ich twórcy coraz gorsze, i MY giniemy  w przekazie, przekaz NAS tłumi i wygasza.

Wrócę do wiersza (w tym wypadku bardzo szumna nazwa), którym rozpoczęłam te rozważania. Szczególnie dwie ostatnie strofy mówią właśnie o oddaleniu, o chłodzie bariery, która skutecznie rozdziela dwie osoby i nie pozwala im nawiązać bliskiego kontaktu; o barierze, która pozbawiła ich „kontakt” jego magii i ciepła. Tę barierę, jakże smutno obie osoby decydują się jednocześnie przekroczyć, lecz w efekcie ponownie znajdują się po jej obu stronach.

Czy nawiązuję do Alicji w jej krainie czarów? Raczej nie, jeśli tak to całkowicie przez przypadek, lub lustrzaną analogię. Tak naprawdę nawiązuję do nieprzekraczalnych barier, które skutecznie dzielą ,i które towarzyszą ludzkości od zawsze, i których chyba nigdy nie będziemy w stanie przekroczyć. Ile tych barier? Tak wiele, że trudno by je było wyliczyć. I gdyby się mocno zastanowić, nawet ten tekst jest taką właśnie komunikacją – projekcją własnych myśli dla samej siebie, aby móc się im lepiej przyjrzeć. A może, kto to wie,  jednak te myśli i do nich prawo utracę z momentem naciśnięcia klawisza „enter”?

Izabela Dixon

 

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.