Wywiad z Petem Trewavasem

Po raz czwarty odbył się polski festiwal Legendy Rocka. W tym roku organizatorzy zaprosili grupę mającą w Polsce ogromną i oddaną rzeszę fanów. Nic dziwnego, bo wszystkie ich koncerty są artystycznym wydarzeniem, a każda kolejna płyta jest  niecierpliwie wyczekiwana. W przepięknej scenerii Doliny Charlotty wierna publiczność grupy Marillion wypełniła  amfiteatr po brzegi. Wieczorne powietrze przepełnione było magią tworzącą nierzeczywistą atmosferę, dzięki której każdy uczestnik koncertu czuł, że bierze udział w czymś niepowtarzalnym. Zanim rozpoczął się koncert, tuż po próbie, basista Pete Trewavas zgodził się opowiedzieć w rozmowie dla Opinii o swoim życiu, doświadczeniach i pracy.

Skąd wziął się pomysł na nagranie albumu „Less Is More” złożonego z wersji akustycznych wcześniej nagranych piosenek? Wielu Waszych fanów z pewnością czekało na nowy materiał.

PT: Jest wiele powodów dla których zdecydowaliśmy się to zrobić. Przede wszystkim chcieliśmy dać sobie trochę przestrzeni, bo nagrywając płyty jesteśmy ciągle jak na automatycznej bieżni – robimy materiał na nowy album, nagrywamy go, jedziemy w trasę i wracamy do studia robić nowy materiał. Napisaliśmy mnóstwo piosenek na „Marbles”, „Happiness Is The Road” i w międzyczasie „Somewhere Else” więc czuliśmy, że potrzebujemy przerwy, tak samo jak Steve [Hogarth] potrzebował inspiracji do nowych teksów. Stwierdziliśmy, że świetnym sposobem na to, by odpocząć i pobawić się trochę muzyką będzie powrót do naszych ulubionych piosenek i nagranie ich w wersjach akustycznych. Często jesteśmy proszeni o zagranie na małych zlotach fanklubowych lub innych niewielkich koncertach, na których nie wydaje się, że regularny koncert byłby dobrym pomysłem – dlatego robimy je akustycznie. Mamy już kilka takich na koncie grając w trójkę, czyli Steve [Hogarth], Steve [Rothery] i ja. Nieźle nam to wychodzi, tak samo zresztą jak nagrania na żywo. Jest też kilka takich płyt nagranych w pełnym składzie, np. „Unplugged At the Walls”, która zdobyła sporą popularność wśród naszych fanów. Pomyśleliśmy więc: „Dlaczego by nie pójść do studia i nie nagrać porządnej płyty z akustycznymi numerami?”. Ale później gdy rozmawialiśmy o tym z naszym producentem Mikem Hunterem, powiedział „Jeśli naprawdę chcecie to zrobić, zróbcie to porządnie używając typowych akustycznych instrumentów”. Chcieliśmy przearanżować piosenki, niektóre z nich zostały zupełnie zmienione by wpasować się w gatunek i styl. I rzeczywiście, płytę nagraliśmy na akustycznych instrumentach. Ja nauczyłem się grać na dzwonkach, Mark na cytrze, używaliśmy też bongosów i wielu innych ciekawych instrumentów. Steve Rothery grał na gitarze portugalskiej, a Ian na bardzo oryginalnej perkusji – takiej prawdopodobnie nigdy byśmy normalnie nie użyli. Album okazał się ogromnym sukcesem, został świetnie przyjęty.Marillion Weekend Port Zélande 2009

Tak, wiem, gratulacje.

PT: Dziękuję.

Poza Marillion bierzesz jeszcze udział w takich projektach jak Kino czy Transatlantic. Co dają Ci te zespoły, czego nie znajdujesz w Marillion?

PT: Miło jest zrobić sobie przerwę od Marillion. To fantastyczny zespół. Jesteśmy z niego bardzo dumni, mamy świadomość tego jak Marillion jest dobry i jakim wspaniałym doświadczeniem jest dla nas. Mamy fantastycznych fanów i zdumiewającą publiczność. Naprawdę to doceniamy. Ale czasem okazuje się, że zbyt łatwo można wszystko przyjąć za pewnik będąc przez tyle lat razem. Dobrze jest więc oderwać się od tego i robić inne rzeczy. Zwłaszcza z Transatlantic, gram tam ze wspaniałymi muzykami, a tworzenie z nimi to prawdziwa zabawa. I nie traktujemy tego ze śmiertelną powagą. Projekty poboczne są właśnie taką zabawną odskocznią od podstawowej pracy. Naturalnie, kocham muzykę. To zabrzmi jak utarty frazes, ale muzyka była moją pierwszą miłością i cokolwiek chciałbym robić w życiu, byłoby związane z muzyką. Jest więc dobrze móc się oderwać i robić rzeczy, które zwyczajnie sprawiają frajdę, ale musi być w tym muzyka. Dla mnie ciekawym doświadczeniem jest naciągnąć się trochę i zrobić coś, co niekoniecznie bym zrobił w typowych okolicznościach. Na ostatniej płycie Transatlantic, „The Whirlwind” gram szybko, czego na pewno nie można by było usłyszeć na żadnej płycie Marillion. Transatlantic to projekt, w którym mamy czterech solistów. To trochę jak The Who, gdzie każdy z nas może mieć swoją solówkę i zatracić się w radości z grania, podczas gdy w Marillion chodzi bardziej o przekaz. W Marillion gramy więc to, co należy, a wszystko inne wydaje się nie na miejscu. Dobrze jest więc być elastycznym i robić inne rzeczy.

Czy myślisz, że praca przy innych projektach w jakiś sposób wpływa na to, co robisz w Marillion?

PT: Niekoniecznie wpływa na moją grę w Marillion, ale wiele na niej korzystam. Podczas trasy Transatlantic „The Whirlwind” zauważyłem, że musiałem mieć sporo prób z powodu grania dużej ilości szybkich riffów. Takie granie nie przychodzi mi z łatwością, więc próby były koniecznością. Nagrywałem wtedy równocześnie z Marillion co oznaczało, że w efekcie grałem po siedem lub osiem godzin dziennie, a to zdecydowanie nie leży w mojej naturze. Tyle grają zwykle profesjonalni skrzypkowie. Jednak wtedy zauważyłem, że zacząłem znacznie lepiej grać. Mój warsztat się udoskonalił. Wziąłem to sobie do serca i pomyślałem, że powinienem ćwiczyć więcej będąc w domu, choćby po to, by utrzymać zręczność palców. Będę więc to robił. Poza tym oznacza to również, że jesteś widziany w nieco innym świetle, co czasem bardzo pomaga w przekazie tego, co masz do powiedzenia. Z satysfakcją stwierdzam, że osiągnąłem także coś innego, odhaczyłem kolejny punkt z listy rzeczy do zrobienia i nowe doświadczenie w życiu. I o to chodzi. W moim wieku mogę pochwalić się sporą ilością tras – jestem nad wyraz szczęśliwym człowiekiem. Każdy, kto stanie tu [Dolina Charlotty] w ten weekend na scenie oraz wszyscy istniejący w tym biznesie są w wyjątkowej sytuacji, bo osiągnęli swoje cele w życiu. Udaje im się robić rzecz, która jest bardzo rzadko spotykana. Ludzie chcą być piłkarzami, pilotami lub muzykami, ale niewielu z nas to osiąga. Cieszę się więc, że w moim wieku mogę spokojnie usiąść i pomyśleć: „Tak, to wspaniałe”. Robię to, co chcę i zbieram doświadczenia. Nigdy nie myślałem: „Muszę to zrobić, bo to wspomoże moją karierę”. Jak dotąd robię karierę muzyczną, zajmuję się wieloma jej aspektami, odhaczyłem sporo punktów z listy, moje płyty były na szczytach list, single odnosiły sukcesy, dostawałem złote płyty, więc wszystko to mam na koncie. Miło jest pomyśleć teraz o tym już z większym dystansem.

Obecność w różnego typu mediach wiąże się z mniejszymi lub większymi kompromisami i nie ma w tym nic złego – tak działa ten biznes. Czy jest jednak coś, na co nigdy byś się nie zgodził?

PT: Nigdy nie zagrałbym nago [śmiech]. Jest kilka rzeczy, których bym nie zrobił. Nigdy bym się nie sprzedał. Nigdy też nie chciałem robić tego, co mnie nie ekscytuje. Z Marillion mam to szczęście, chociaż z drugiej strony jesteśmy związani z dużą wytwórnią i odnosimy różnego rodzaju sukcesy, a ludzie próbowali pchnąć nas w konkretnym kierunku tylko po to, by przysporzyć wytwórni lub jej zarządowi większe zyski myśląc: „Byłby to dobry pomysł, gdyby nagrali drugą piosenkę w stylu Kayleigh” albo „Byłoby świetnie, gdyby zeszli się z Fishem”. To są właśnie takie rzeczy, których nigdy bym nie zrobił – nic, z czym czułbym się niekomfortowo bądź stwierdziłbym, że na pewno nie chcę tego robić.

Musisz się więc czuć pewny swojej decyzji.

PT: Tak, tak mi się wydaje. Myślę, że każdy powinien pozostać wierny sobie w życiu, bo kiedy tak nie jest, automatycznie sam siebie zawodzisz. Jeśli zawiedziesz innych ludzi, to tak naprawdę nie ma znaczenia, ale jeśli zawiedziesz siebie, bo straciłeś z oczu swój cel, albo zgodziłeś się zrobić coś, co umniejsza twoją twórczość, karierę lub to, co ludzie o tobie myślą, wtedy bardzo trudno to odzyskać. To coś, czego za wszelką cenę powinno się strzec, a nie jest to łatwe. Ja miałem wielkie szczęście. Wejście w biznes muzyczny było ciężką walką i wciąż walczymy by istnieć. Ostatecznie tak właśnie się stało, mieliśmy wiele szczęśliwych zwrotów. Musisz być dobry, musisz mieć talent, ale potrzebujesz też niewiarygodnie ogromnej ilości szczęścia, a ja je miałem. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że mogę powiedzieć: „Nigdy nie chcieliśmy się sprzedać”. Bo gdy jesteś dzieciakiem w zespole i chcesz mieć poparcie wytwórni, to niemal każda z nich wykorzysta sytuację i powie: „Jeśli zrobisz to lub tamto, zapiszemy cię do naszej wytwórni i dostaniesz to, ale musisz zrobić coś w zamian”, a wtedy tak łatwo jest odpowiedzieć: „W porządku, gdzie mam podpisać?”.

W erze takich stacji jak MTV, VIVA i muzyki nadawanej przez typowe rozgłośnie radiowe, muzyka progresywna nie wydaje się być ani popularna, ani łatwa do słuchania. Co więc według Ciebie sprawia, że Marillion wciąż utrzymuje się na szczycie?

Pete Trewavas foto Simon WardPT: To rzeczywiście niełatwe. Tak naprawdę nie ma powodów, by chcieć nas grać bo nie jesteśmy ani młodzi, ani modni – szczerze mówiąc, nigdy nie byliśmy modni. Nawet kiedy o nas pisano lub gdy odnosiliśmy sukcesy, nie byliśmy modni. Media patrzyły na nas z niechęcią zastanawiając się co my tam robimy, o co tyle hałasu i czemu ludzie się tak ekscytują Marillion. To fani nas odkryli i pchnęli w stronę mediów bardziej z powodu naszej popularności na festiwalach i takich klubach jak Marquee, a nie dlatego, że ktoś z mediów nas zauważył. Nikt więc nie ma do opowiedzenia o nas żadnej wielkiej historii. Tak się po prostu stało. Nasze relacje z mediami nigdy nie były szczególnie przyjazne. Tak samo dzieje się w przypadku stacji telewizyjnych. Nigdy nie traktowały nas poważnie. Dlatego to jest takie trudne. Myślę więc, że najlepiej jest robić swoje.  Cudowne jest to, że jeśli ludzie lubią to, co robisz – zostajesz zauważony. Czuję, że powinniśmy być więksi. Serce mi pęka gdy zdaję sobie sprawę, że powinniśmy być traktowani poważniej i że nie mamy większego kręgu fanów, bo nasza muzyka z pewnością trafiłaby do tych ludzi, którzy słuchają rozmaitych gatunków i zespołów. Nie rozumiem dlaczego to, co zdarzyło się Radiohead czy Coldplay nigdy nie stało się naszym udziałem. Jest wiele grup, które osiągnęły sukces. Zastanawiam się na czym polega różnica – myślę, że chodzi o pieniądze. Zwykle o nic innego. Wszystko sprowadza się do tego ile nasza wytwórnia wyda na promocję.

Który sposób komponowania jest Ci bliższy: spontaniczny i szybki jak w Transatlantic, czy przemyślany jak w Marillion?

PT: Marillion obejmuje wszystkie metody pisania muzyki, ale świetnie się bawię przy spontaniczności, którą mamy przy Transatlantic. Jest naprawdę szybko. Gdy już wszyscy się spotykamy, to siłą rzeczy musi być spontaniczne. Dajemy sobie zaledwie parę dni na zaaranżowanie i nagranie płyty. Plan, który sobie zakładamy jest szaleńczy, ale doskonale się przy tym bawimy. Prawda jest jednak taka, że przystępujemy do gotowego projektu złożonego z naszych indywidualnych pomysłów. Wszyscy jesteśmy muzykami tego typu, że gdy któregoś z nas dopada brak pomysłów, inni mają te pomysły w swoich głowach, więc wtedy może powiedzieć: „A więc to właśnie powinienem zrobić”. Następnego dnia rano schodzimy na śniadanie wypełnieni nowymi pomysłami, które również chcemy wypróbować. Natomiast Marillion działa w nieco inny sposób. Tutaj pomysły rodzą się podczas jammowania, więc komponujemy razem. To jednak też dostarcza nam wiele zabawy. Ten sposób daje większą satysfakcję, a muzyka Marillion jest bardziej przemyślana, co sprawia, że w mojej ocenie jest dzięki temu silniejsza.

Która z Twoich płyt jest Ci najbliższa i dlaczego?

PT: Jestem bardzo związany z „Happines Is The Road”  bo podobało mi się podejście do pisania niektórych fragmentów z tej płyty. Dla mnie było bliskie perfekcji. Bardzo lubię piosenkę „Asylum Satellite”„Essence” oraz drugą połowę „Thunderfly”, a także „Planet Marzipan” – uwielbiam jego początek, bo gram tam bardzo ciekawą linię basu, ale też to, co Mark robi na klawiszach jest genialne. Świetnie jest przebywać w jednym pomieszczeniu z innymi ludźmi i widzieć jak wpadają na zdumiewające pomysły. To właśnie szczególnie lubię w Marillion. Jesteśmy tam i to się po prostu dzieje, a gdy wszystko składa się w całość – uczucie jest fantastyczne. Tym nigdy nie można się zmęczyć. Bycie razem od tylu lat – w naszym wypadku dwadzieścia – i robienie tego, co robimy, nigdy się nie znudzi. Dla mnie to zadziwiające, bo rozpoczęcie pracy nad „Happines Is The Road” nie było takie proste. Zastanawiałem się czy kiedykolwiek zaczniemy robić tę płytę. Ale później, już pod koniec, kiedy wszyscy załapaliśmy klimat, byliśmy już całkowicie skoncentrowani na tym co robimy. To był ostatni etap pracy nad albumem i mieliśmy wolną rękę by robić to co chcemy, nie było też żadnej presji, bo mieliśmy mnóstwo gotowego materiału. Przebywanie z ludźmi o tak genialnych pomysłach jest bardzo ekscytujące.

Wydajesz się być bardzo zapracowanym muzykiem, czytałam, że sypiasz dwa czy trzy razy w miesiącu. [śmiech]

PT: O nie, śpię trochę więcej. [śmiech]Pete Trewavas foto Jill Furmanovsky

Zatem… odpoczywasz czasami? [śmiech] W jaki sposób się relaksujesz?

PT: Odpoczywam! Całkiem niedawno byłem na fantastycznych wakacjach. Pod koniec trasy Transatlantic pojechałem z żoną i najmłodszym synem na Antiguę. Było bardzo miło. To była też całkowita przerwa, bo nie wziąłem ze sobą nawet laptopa i nie miałem dostępu do Internetu, więc uczucie, z którym podpisałem swojego ostatniego maila słowami „Nie będzie mnie przez najbliższy tydzień, więc wszystko musi poczekać” było wspaniałe. Ale z reguły spędzam wieczory z żoną oglądając nudną telewizję. Kocham muzykę, ale najdziwniejsze jest to, że gdy pracujesz przy muzyce cały dzień, dochodzisz do stanu, kiedy nie chcesz już w ogóle jej słuchać. Masz jej pełne uszy. Praca równocześnie z Transatlantic Marillion oznaczała, że za każdym razem gdy pomyślałem „A może tak bym czegoś posłuchał?” siadałem i dochodziłem do wniosku: „Tak naprawdę nie powinienem słuchać. Powinienem popracować. Powinienem słuchać numerów Transatlantic i uczyć się ich, albo słuchać Marillion i aranżować nowe pomysły.” Czasem jest więc trudno usprawiedliwić samo słuchanie muzyki dla przyjemności. Na szczęście sprawy z Transatlantic są na parę lat skończone, a z Marillion jesteśmy w trakcie tworzenia nowego materiału, więc może wrócę do słuchania muzyki dla przyjemności.

Czy masz jeszcze inne zainteresowania poza muzyką?

PT: Czytam książki. Gdy wyjeżdżam, zawsze mam jedną ze sobą. Ta akurat jest niewiele warta [pokazuje powieść Lee Child’a, którą aktualnie czyta]. Nie jest to Shakespear, ale łatwo się to czyta. To książka o byłym wojskowym, który czyni dobro, ratuje świat i damy z opresji. Ale czytam różne rodzaje książek. Nie czytałem gdy byłem młody, więc teraz kupuję Dickensa czy Hemingwaya. Ostatnio czytałem właśnie Hemingwaya bo pomyślałem, że dobrze będzie nadrobić braki w tych starszych pisarzach. Jednym z moich ulubionych autorów jest John Irving, amerykański pisarz mający na koncie „Świat według Garpa” – uwielbiam go. Czytałem też Steinbecka, który napisał „Grona gniewu” – fantastyczna książka. Czytam wszystko, co tylko mnie interesuje – Kurt Vonnegut był ciekawym pisarzem. Oczywiście przeczytałem też serię Millennium. To niezwykle ciekawe książki napisane przez autora, który nie był ani Anglikiem ani Amerykaninem [Szwed Stieg Larsson] – ma bardzo ciekawy i nieco odmienny wgląd w ludzką psychikę. Przywykłem do czytania amerykańskich i angielskich pisarzy, fajnie jest wczuć się w punkt widzenia kogoś innego.

I ostatnie pytanie: w jakim kierunku podąża Marillion, jeśli w ogóle w jakimkolwiek?

PT: Myślę, że następny album będzie w stylu country and western… Nie, nie wiem. Ostatnio zrobiliśmy płytę akustyczną, która, jak sądzę, skręca w lekko folkowe klimaty. Tak naprawdę trudno powiedzieć. W tworzeniu muzyki fajne jest to, że gdy dobrze komponujesz, uwalniasz swój umysł i robisz wszystko, co tylko przychodzi ci do głowy starając się być prawdziwym artystą. Jesteśmy w dobrej sytuacji, bo działamy właśnie na tej zasadzie, nie ogranicza nas nikt inny prócz nas samych. Kiedyś w jednym z wywiadów Björk zapytana o to jakie będą jej nowe piosenki powiedziała, że kiedy idziesz spać, nigdy nie wiesz w jakiej pozycji się obudzisz. I tak właśnie jest z pisaniem muzyki – nigdy tak do końca nie wiesz co wyjdzie dopóki nie skończysz. Sądzę jednak, że to będzie rockowa płyta, może troszkę cięższa niż te, które robiliśmy ostatnio. Naprawdę nie wiem, trudno powiedzieć.

Serdecznie dziękuję za poświęcony czas.

PT: Dziękuję, cała przyjemność po mojej stronie.

Anna Jankowiak

Pragnę serdecznie podziękować Richowi Lee, Lucy Jordache oraz Simonowi Ward za okazaną pomoc.

 

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.