„Trzecia osoba ułatwia sprawę” – rozmowa z Ewą Haman z Uniwersytetu Warszawskiego

Całkowicie ignorować? A co z często powtarzaną w poradnikach dla rodziców radą, żeby parafrazować, powtarzać wypowiedź dziecka poprawiając błąd?

JH: Tak, tak, parafrazować, chociaż są takie sytuacje, kiedy nawet ta parafraza wydaje się nie na miejscu. Jak przychodzi dziecko i pyta „Mamusiu, cy my tes umarniemy?”, a ty zaczynasz je parafrazować tylko po to, żeby je poprawić, to jest bez sensu. Natomiast jeśli zaczniesz z nim rozmawiać o umieraniu i przy okazji użyjesz formy „umrzemy”, to ono i tak tę formę usłyszy. Czyli generalnie, kiedy mówimy do dziecka poprawnie, to możemy liczyć na to, że i ono będzie kiedyś mówiło poprawnie. Możemy parafrazować, ale nie należy liczyć na to, że nasz parafraza zostanie przyjęta od razu, że dziecko powtórzy poprawną formę. Steven Pinker (psycholog, autor wielu poczytnych pozycji popularyzatorskich, przyp. red.) podaje w swoich książkach przykłady, kiedy rodzic każe dziecku powtarzać poprawną formę aż do skutku. Dziecko po trzech zwrotach akcji rzeczywiście powtarza poprawnie, ale później wraca do normalnej rozmowy i znowu mówi po staremu. To takie małpie powtarzanie, dziecko nie włącza tej nowej, poniekąd wymuszonej, formy w system swojej wiedzy językowej.

Pamiętam, że kiedy jako małe dziecko mówiłam do taty „poszłeś”, to on udawał, że nie rozumie, dopóki nie powiedziałam poprawnie. Więc z praktycznych komunikacyjnych względów szybko musiałam włączyć nową formę do systemu.

JH:  Tak, ale skąd znałaś tę poprawną formę? (śmiech) Wszyscy w domu i tak jej używali. Są właśnie też takie błędy językowe, którym ze względów kulturowych ludzie przypisują daleko idącą interpretacje. Jeśli moje dziecko powie „poszłem”, to będzie znaczyło, że – upraszczając – jest źle wychowane, źle nauczone: „my tak przecież nie mówimy”. Dochodzi strach przed oceną z zewnątrz: „co ludzie pomyślą”? Ale też warto sobie czasem zdać sprawę z tego, że te formy językowe, które nam dorosłym kojarzą się z niskim statusem społecznym, dla dzieci zupełnie nie mają takiego zabarwienia. Przecież te błędne formy wzięły się stąd, że poprawne są nieregularne, trudne. Błędne formy są łatwiejsze, bo są tworzone według częściej stosowanych reguł. Ludzie słabo wykształceni używają ich, bo są prostsze. A  rugowanie tych błędów wiąże się właśnie z bardziej świadomą refleksją nad językiem i odpowiednim treningiem językowym. Oczywiście nie zaszkodzi, jak ci ktoś raz palnie metajęzykowe kazanie np. o akcentowaniu form czasu przeszłego, „nie poszliśmy tylko poszliśmy”, ale pod warunkiem, że dziecko ma od tej samej osoby mnóstwo innych, pozytywnych komunikatów językowych. Natomiast jeśli  rodzice za bardzo skupiają się na poprawianiu błędów, żadnego nie przepuszczą i każdy będą komentować, to ewidentnie może spowolnić rozwój języka.

Dziecko będzie się bało mówić?

JH: Różnie to może działać. Dziecko może się bać mówić, może się nadmiernie kontrolować, może się bać oceny, może stracić spontaniczność w generowaniu nowych dla niego form językowych. Bo to jest też strasznie fajne w języku, że jeśli już znasz jakąś regułę, to możesz na jej podstawie tworzyć nowe formy albo nowe słowa. Ale jeśli od samego początku wiesz, że tylko część tej twórczości jest akceptowana, to będziesz się o wiele bardziej kontrolować, prawda? Chociaż z drugiej strony są też dzieci, które żadnych neologizmów, żadnych swoich słów nie tworzą i to też jest normalne.

Jeszcze jedno pytanie o materiał językowy, którego dostarczamy dzieciom. Dlaczego język z radia albo z telewizora nie wystarczy?

JH: Jest wiele badań pokazujących, że dzieci poniżej 18 miesiąca nie są w stanie przetworzyć w pełni obrazu z  ekranu. Zinterpretowanie obrazu, z którym nie da się wejść w interakcje, jest dla dziecka szalenie trudne. Po drugie, żywy człowiek jest dziecku niezbędny do tego, żeby zrozumieć, że język służy do komunikowania. Kiedy to już zrozumiemy, możemy się komunikować w pośredni sposób i zrozumieć, że telewizor mówi do nas albo ludzie w telewizorze mówią do siebie. Nauczyć się tego możemy tylko w kontakcie z drugim człowiekiem prawdopodobnie dlatego, że komunikacji językowej towarzyszy wiele różnych sygnałów, mniej lub bardziej związanych z językiem. Patricia Kuhl pokazała, że amerykańskie dzieci po ośmiu godzinach konwersowania z koreańską eksperymentatorką w całkowicie automatyczny sposób uczą się przetwarzać głoski koreańskie, są w stanie różnicować te głoski inaczej niż dzieci, które nie miały żadnego kontaktu z koreańskim. Gdy ta sama eksperymentatorka mówi dokładnie to samo, ale dzieci widzą nagranie, tego efektu nie ma. Rodzice są też czasem przekonani, że jeśli w specjalnym filmie czy programie telewizor mówi specjalnie dla dziecka, to jest to dla dziecka pożyteczne. Tu z kolei Andrew Meltzoff zrobił badania, w których wynika, że każda godzina spędzona przez dzieci na oglądaniu filmów edukacyjnych odejmowała z ich słownika kilka słów! Wniosek jest taki, że już lepiej, żeby dzieci oglądały z mamą talk-show w telewizji, bo przynajmniej jest szansa, że mama w tym czasie do nich zagada (śmiech). Myślę, że wystarczy odrobina zdrowego rozsądku, żeby rodzic wiedział, że im mniejsze dziecko sadzamy przed telewizorem, tym bardziej jest to absurdalne.

Wiemy już, że trzeba dużo mówić do dziecka. A co w sytuacji, kiedy  w dziecka otoczeniu są dwa języki? Czy w obu powinniśmy mówić do dziecka tak samo dużo, czy powinny być zbalansowane? Jak dużo jest wystarczająco dużo?

JH: Czy one powinny być zbalansowane? Na pewno, kiedy mówi się z dzieckiem w dwóch lub kilku językach, to trzeba dbać o nie bardziej, niż w przypadku dzieci jednojęzycznych. Z czysto czasowych względów, bo kontakt z każdym językiem będzie bardziej ograniczony. Chociaż badania Elin Thordardottir pokazują,  że wystarczy, żeby dziecko miało z danym językiem kontakt przez 60 proc. czasu w ciągu dnia, by osiągnąć w testach językowych wyniki podobne do dzieci jednojęzycznych. Trzeba jednak uważać, jak wygląda ten czas spędzany w danym języku. Często rodzice mówią: „w domu zawsze rozmawiamy po polsku, to na pewno wystarczy”, ale nie uświadamiają sobie, ze w domu to znaczy pół godziny rano i godzinę wieczorem, prawda?

I jest to rozmowa głównie o śniadaniu…

JH: Jest to rozmowa tylko o śniadaniu i o tym, że trzeba iść spać. Jeśli chodzi o rodziny dwu- i wielojęzyczne, chyba najistotniejsze jest to, żeby niekoniecznie wszystko balansować, tylko żeby dbać o ten język, o którym sądzimy, że jest słabszy. Rodzina Peplińskich (Z Polski do Anglii i z powrotem – rozmowa z Państwem Peplińskimi) opowiadała wręcz, że kiedy mieszkają w Polsce, to starają się usilnie o to, żeby wspierać angielski swoich dzieci. Bo tutaj dzieci mają polskich kolegów, chodzą do polskiej szkoły, mają mniej angielskiego. Rodzice w więc domu czytali z nimi tyko po angielsku, dzieci mogły oglądać filmy tylko w tym języku; spotykali się ze znajomymi mówiącymi po angielsku, stwarzali dzieciom okazje, żeby używały tego języka, który tu, w Polsce, w tych konkretnych warunkach, był słabszy. A z kolei w Wielkiej Brytanii  robili zupełnie odwrotnie, starali się czytać po polski, rozmawiać po polsku… Kojarzę wywiad („Poszłam na łatwiznę” – rozmowa z Anną Masson), w którym polskojęzyczna matka opowiadała, ze mieszkając we Francji było jej głupio mówić do dzieci po polsku przy kolegach dzieci czy wśród swoich znajomych. I dopiero teraz, kiedy jej dzieci są nastolatkami i nie znają dobrze polskiego, ona powiedziała, że wszystko by w wychowywaniu swoich dzieci zmieniła, że nie przejmowałaby się, że ktoś nie rozumie czy krzywo patrzy, tylko mówiła do dzieci po polsku.

To zapewne łatwo zrozumieć z perspektywy czasu, ale jak radzić sobie na żywo z dbaniem o język? Kiedy dziecko mówi: jesteśmy w Anglii, mów do mnie po angielsku, albo nauczyciel we włoskiej szkole mówi: proszę mówić do dziecka po włosku?

JH: Przede wszystkim rodzic powinien być przekonany, że to , co robi, jest słuszne, że dziecku nie szkodzi, bez tego nie będzie miał siły przebicia. Nasz serwis „Wszystko o dwujęzyczności” służy między innymi temu, żeby rodzicom dostarczać konkretnych, opartych na badaniach naukowych, argumentów za wychowaniem dwujęzycznym. Więc rzetelna wiedza może wesprzeć przekonania rodziców. Ale jest jeszcze lepiej, jeśli rodzic sam lubi swój język i sprawia mu przyjemność używanie go. Wtedy mówi do dziecka w swoim języku z przyjemnością. Na pewno nie można dziecka zmuszać, ale można mu powiedzieć: trudno, jeśli ty nie chcesz mówić po polsku, to szkoda, ale dla mnie to jest tak ważne, ze ja będę mówić po polsku. Sobie można narzucić przymus, dziecku tylko taki przymus połowiczny: będę w pokojowy sposób zmuszała dziecko, żeby słuchało, jak mówię po polsku, ale nie będę go zmuszała do tego, by mówiło po polsku, jeśli nie chce. Chociaż też mogę od czasu do czasu mu powiedzieć, ze fajnie by było, gdyby mówiło po polsku. Używanie języka powinno być dla dziecka przyjemnością i nawet jeżeli dziecko w którymś momencie ten język zaneguje, to nie należy się tak bardzo martwić. Tylko pokazywać mu, dlaczego ten język jest dla mnie ważny i atrakcyjny. Kiedyś w Londynie na warsztatach dla polskich rodziców spotkałam mamę, która opowiadała o swojej córce, która jest bardzo dumna, że potrafi mówić wierszyki i śpiewać piosenki po polsku. Ale najwspanialsze było to, że ta mama sama była taka dumna z tego dziecka! Przyszła do mnie też kiedyś inna mama, dla której pierwszym językiem jest rosyjski, a drugim polski i ona chciała, bardzo słusznie, podtrzymywać rosyjski, czyli język mniejszości, u swojego dziecka. A dziecko ma cztery lata i nie chce mówić po rosyjsku. Dziecko ma cztery lata, a ona martwi się, że dziecko za dziesięć lat nie będzie czytało Dostojewskiego, bo nie będzie umiało. Więc  ja pytam: a co jest w tym rosyjskim takiego ważnego dla pani? I ona się rozpromienia, opowiada, jaki to jest piękny język, jaka literatura… Więc pytam: a czy pani dała odczuć to swojemu dziecku? Że ten język jest dla pani nie tylko ważny, ale też piękny, przyjemny? A ona zamilkła i mówi: ja nigdy w życiu o tym nie myślałam!  Miała takie silne poczucie obowiązku, że dziecko musi się nauczyć, że to wielka literatura, którą trzeba poznać, że w ogóle nie przyszło jej do głowy, że tę wielkość i wspaniałość można oprzeć na codziennej przyjemności.

Na przykład czytać wierszyki po rosyjsku?

JH: No tak, ale jak czytasz dziecku wierszyki z takim solennym poczuciem obowiązku, to jest zupełnie co innego niż przyjemność. A jak sięgniesz po książeczkę i się serdecznie uśmiejesz z dzieckiem, to nie dość, że dziecko będzie zadowolone, to jeszcze spełnisz te wszystkie warunki niezbędne dla skutecznej nauki, tylko, że nawet tego nie zauważycie.

Dziękuję za rozmowę.

Joanna Durlik

dr hab. Ewa Haman, psycholingwistka rozwojowa, pracuje na Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, bada rozwój leksykalny dzieci jedno- i dwujęzycznych, jest autorką kilku testów językowych dla dzieci w wieku 2-8 lat.

Serwis „Wszystko o dwujęzyczności” jest dostępny na licencji Creative Commons znanie autorstwa 3.0 Polska. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz Uniwersytetu Warszawskiego. Utwór powstał w ramach projektu finansowanego w ramach konkursu „Współpraca z Polonią i Polakami za granicą w 2015 r.” realizowanego za pośrednictwem MSZ w roku 2015. Zezwala się na dowolne wykorzystanie utworu, pod warunkiem zachowania ww. informacji, w tym informacji o stosowanej licencji, o posiadaczach praw oraz o konkursie Współpraca z Polonią i Polakami za granicą w 2015 r.”.

Ministerstwo Spraw Zagranicznych

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.