„Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął”: Będzie, co ma być

Gdyby ktoś zapytał mnie, co będę robić w dniu swoich setnych urodzin, powiedziałabym, że najprawdopodobniej będę akurat na cmentarzu. Od jakichś 20 lat. Ale ja nie jestem Allanem. Allan w dniu swoich setnych urodzin otworzył okno, wyskoczył prosto na rabatę z bratkami, otrzepał kapcie z ziemi i… zniknął.

Bo Allan Karlsson, jak na typowego Szweda przystało, lubił angielskie wyjścia. No może angielskie z domieszką dynamitu. Gdy miał kilkadziesiąt lat mniej i jeszcze sprawne kolana, wysadził swój dom w powietrze, wsiadł na rower i popedałował w stronę zachodzącego słońca… Ale wróćmy do rabatki i ubłoconych kapci. Kiedy już wygrzebał się z kwiatów, przeskoczył przez murek cmentarza (kto organizuje cmentarz tak blisko domu starości, to okrutnie nietaktowne) i skierował się na najbliższy, jedyny w okolicy zresztą, dworzec. Tam grzecznie czekając na swój, to znaczy pierwszy najbliższy, autobus, dostał pod opiekę walizkę. Monotonnie mijały kolejne chwile, a młodego właściciela bagażu wciąż nie było. Gdy dochodziła godzina odjazdu, Allan złapał za uchwyt walizki i tak szybko, jak pozwalały mu rozchodzone kapcie i bolące stawy, pobiegł do autobusu. „Ukradł!”, krzykniecie. Nie ukradł, tylko miał pilnować, to zabrał ze sobą! A może dlatego, że po prostu mógł. Albo dlatego, że właściciel bagażu był kretynem.

Jak się później okazało, młody od walizki był nie tylko kretynem, ale też członkiem gangu. Albo raczej „gangu”, żeby być bardziej precyzyjnym. W każdym razie, kiedy Allan wysiadł w środku lasu i poszedł przed siebie, wszystko inne też już pooooszło… W ciągu kolejnych wydarzeń poznał co najmniej trzech bandytów (z czego co najmniej dwóch przez przypadek uśmiercił), jednego właściciela budki z hot-dogami, jedną Ślicznotkę (która się, kur*a, brzydzi przekleństwami!), jednego cyrkowego słonia, jednego brata bandyty i jeszcze kilku może nie do końca przyjaznych ludzi. To w sumie i tak nie jest imponujący wynik, jak na kogoś, kto leciał samolotem z Churchillem, pił ze Stalinem, współpracował z generałem Franco, Trumanem, Reaganem i niezbyt inteligentnym bratem bliźniakiem Einsteina.

Allan jest z jednej strony prostym chłopakiem, fascynującym się materiałami wybuchowymi, przez którego dwa razy poroniła krowa sąsiada (sąsiad zginął tylko raz), z drugiej strony jednak w jego prostolinijności jest duża doza przebiegłości. Jak inaczej wytłumaczyć to, że udało mu się uciec z obozu pracy? Że zmienił stronę wojny, bo miał akurat ochotę na obiad? Że będąc poszukiwanym za kradzieże, serię wybuchów i morderstw, podczas spotkania z policjantem napił się z nim węgierskiego szampana? Sto lat praktyki i jeszcze kilka dni dłużej?

Podczas opowieści naszego stulatka możemy poznać może nieco alternatywną historię wydarzeń ostatniego wieku na świecie. Odwiedzimy dwie wojny światowe i kilka mniejszych bitew, będziemy świadkami kilku spisków i przekrętów. To wszystko opowiedziane cechującym autora absurdalnym humorem, tworzy mieszankę wybuchową na miarę ładunków Allana Karlssona.

„Stulatka, który wyskoczył przez okno i zniknął” weźcie do ręki tylko wtedy, kiedy macie w perspektywie wolny dzień. I może jeszcze jeden na wyjście z szoku. A pan, panie Jonasie Jonassonie… Jak dorosnę, to będę pisać jak pan. Nawet jeśli mam to okupić alkoholizmem.

Oliwia Kopcik

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.