Rozmowa z kabaretem Ani mru mru

Ich przedstawiać nie trzeba. Są bardzo dobrze znani publiczności w wieku 4-104. Mają ogromne doświadczenie, wiele występują i są strasznie zajęci. Znaleźli jednak chwilę, aby podzielić się kilkoma przemyśleniami, które uzbierały się w trakcie tak intensywnego życia scenicznego.

Skąd wziął się pomysł na kabaret?

Marcin: Pomysł na kabaret wziął się z tego, że obydwoje z Michałem podświadomie chcieliśmy występować na scenie. W związku z tym, że chcieliśmy się wygłupiać przed ludźmi i dawać im trochę radości to najlepszą formą okazał się kabaret. Spróbowaliśmy, zaczęliśmy występować dla znajomych, potem większego grona i tak już zostało. Niestety.

W jaki sposób w obecnie wykonywanym zawodzie wykorzystujecie umiejetności zdobyte w trakcie studiów i wcześniejszej edukacji?

Michał: W 100% (śmieje się).  

Marcin: Więc jeśli chodzi o mnie to ja w kilku numerach wykorzystałem te zdolności – raz nosiłem Michała na rękach, a raz robiłem prawie szpagat. A, i jeszcze używałem gwizdka (śmieje się).  

Michał: Ja na ile się da wykorzystuję to, ale to nie mi o tym sądzić. Wykorzystuję całą fizjonomię ciała, bo na polega moja rola w tym kabarecie. Nie mogę powiedzieć, w którym numerze to wykorzystuję, a w którym nie. Po prostu tak już jest. To się dzieje samoczynnie.

Jak kabaret 'Ani mru mru’ trafił do Hadesu? W Lublinie oczywiście…

Michał: O Boże, to my już w Hadesie jesteśmy?! 

Marcin: Trafiliśmy tam dlatego, że było to jedyne przychylne nam miejsce, gdzie mogliśmy wystąpić, zrobić sobie jakieś próby. W Lublinie nie było wówczas za wiele klubów czy miejsc kulturalnych, które chciałyby albo mogły udostępnić swoją salę. Uczelnia UMCS na przykład nam odmówiła, ponieważ żaden z nas nie studiował na UMCS-ie.  

Michał: Powiedzmy inaczej. Były różne miejsca, ale każdy chciał za to jakąś gratyfikację. Hades, jak sama nazwa wskazuje – kawiarnia artystyczna powiedzał: tak. Zwróciliśmy się wtedy do nich jako ludzie z ulicy, że chcieliśmy tam coś robić. Było to takie nasze pierwsze lokum na próby i występy. I oni powiedzieli, że nie ma żadnego problemu. 

Wywiad z kabaretem Ani Mru MruCzy macie sentyment do tego miejsca?

Marcin: Tak. Czasem bywamy tam na różnego rodzaju imprezach. Zdarzyło nam się już potem, często grywać w Hadesie. Często bierzemy też udział w nie swoich imprezach, na przykład benefisach lubelskich artystów. Zresztą z właścicielami Hadesu i całą tą grupą ludzi, która jest wokół niego skupiona żyje nam się bardzo dobrze.

Michał: Bohema lubelska trzyma się razem.  

Na jakim etapie znajduje się obecnie kabaret 'Ani mru mru’? Czy czujecie się dojrzałą grupą kabaretową?

Marcin: Napewno mamy ogromne doświadczenie, jeśli chodzi o kabaret, bo przez prawie 10 lat występujemy bardzo dużo i tyle się tego nazbierało. Natomiast, czy czujemy się dojrzałą grupą? Pewnie tak, chociaż chciałoby się powiedzieć, że jeszcze wiele przed nami.    

Michał: Dlatego z drugiej strony odpowiedź brzmi: nie. O ile powstają nowe pomysły, nowe drogi, którymi można iść i cały czas coś innego się pojawia na scenie. Marcin: Szukamy cały czas nowych sposobów i ja cały czas mam nadzieję, że przed nami jest jeszcze taki najbardziej intensywny etap.

Czy macie jeszcze takie uczucie ekscytacji kolejnymi występami i wyjazdami?

Marcin: Cały czas. Michał: Przed każdym nowym numerem na scenie.  

Marcin: Ja nawet myślałem, żeby pójść z tym do psychiatry. Gram na przykład numer po raz dwusetny i cały czas się dobrze bawię. Siłą rzeczy człowiek w tym momencie powinien pewne rzeczy robić automatycznie. Ale specyfika kabaretu jest taka, że za każdym razem jest inna publiczność, inna sala. Za każdym razem jest trochę inny nastrój i to sprawia, że to wszystko się nam nie nudzi.

Skąd czerpiecie inspiracje na kolejne programy artystyczne?

Marcin: Ja tego nie mogę powiedzieć. To jest tajemnica, musiałbym Cię potem zabić (śmieje się). 

Michał, puścisz trochę pary? Co Was inspiruje? 

Michał: W związku z tym, że Marcin tak odpowiedział, to ja też nie mogę (śmieje się). 

Marcin: Wiadomo – z głowy, z życia. Z obserwacji rzeczywistości. Oczywiście zauważamy różne rzeczy i rolą kabareciarza jest potem to wszystko skomentować i przerysować jeszcze. Bo jak facet przychodzi do lekarza to jest takie mało śmieszne, ale jak na przykład jąkała przychodzi do lekarza to można później do tego coś tam nabudować. 

Jak jest najbardziej ulubiony skecz z Waszego własnego repertuaru i dlaczego?

Michał: Najmłodsze dzieci najbardziej się kocha, więc każdy nowy numer, który powstaje i ewoluuje na scenie sprawia najwięcej radości. 

A czy nie jest tak, że ma się największy sentyment do tego pierwszego razu? 

Michał: Też tak jest. Ja do dzisiaj lubię bardzo grać ‘Czerwonego Kapturka’. Z tych nowych, to na dzień dzisiejszy jest ‘Jasnowidz’. Chociaż jest jeszcze nowszy – ‘Klinika uzależnień’.  

Marcin: U mnie to się zmienia. Ja teraz lubię grać ‘Lornetki’ o ratownikach. Ale to nie jest tak, że lubię czy nie lubię. Wiadomo, że te najnowsze numery są świeże i dają najwięcej pola do manewrowania i improwizacji, do dodawania i ulepszania i to powoduje, że czeka się na ten skecz. Wychodzi się na scenę i trzeba czasem jeszcze pogłówkować – ‘a dodam to lub to’ lub ‘może jeszcze to zrobię’. 

Dużo improwizujecie w trakcie występów?

Marcin: Sporo, ale w określonych ramach. Nie ma tak, że ja się nagle wypuszczę i zacznę swoje grać i improwizować. Zazwyczaj są to dodatkowe rzeczy, na przykład miny albo słowa.

Michał: 70 do 30. Zawsze szkielet jakiś jest i tego się trzymamy. A tak jak Marcin powiedział, że jest nowy numer, w którym można jeszcze szukać, dodawać, itd. to właśnie zostaje ta improwizacja. Wtedy też jesteśmy na tym etapie, że weryfikujemy kiedy publika reaguje, możemy coś zmienić lub dodać.    

Marcin: Gdzie jest na przykład jakiś przestój w skeczu, gdzie jest taki moment, że coś się nam nie klei. Jest fajny skecz, ale my czujemy, że jest gdzieś taki lekki dołek i trzeba coś tam jeszcze dopisać.

Dużo ćwiczycie przed występami?

Marcin: nigdy, a to z dwóch powodów. Szczerze mówiąc nie mamy czasu na to. Po drugie z doświadczenia wiemy, że Michał na tyle zna mnie, a ja jego, plus Waldek jeszcze do tego, na tyle sobie wierzymy, że jak powiem Michałowi: ‘masz wyjść i zagrać Jasnowidza’, to wiem, że on wyjedzie i tego ‘Jasnowidza’ zagra. Wiadomo, że będziemy zmieniać to z występu na występ, będziemy o tym sobie gadać, ale to nie jest tak, że odbywamy piętnaście prób i pokazujemy skecz. Nie. Jest pomysł, jest napisany tekst, uczymy się go na pamięć, wychodzimy i go pokazujemy.

Michał: Nie jesteśmy muzykami, żeby napisać dobry temat muzyczny, zagrać ładne frazy, zagrać co nam się podoba i publiczność to kupi. U nas jak nie mamy publiczności to tak naprawdę do końca nie wiemy, gdzie są reakcje. Więc trudno jest próbować bez widzów.

Marcin: Po prostu, nie wiemy czy to będzie chwytać. Według nas lepiej jest zagrać bardzo surowy skecz dla żywej publiczności, nawet go czasem zapowiedzieć, że to jest prapremiera, że nigdy nie był grany, niż ćwiczyć ‘na sucho’. Już po pierwszym zagraniu tego skeczu wiemy, w których momentach jest śmiesznie i czy to są te momenty i kwestie, które sobie założyliśmy i które nas śmieszą, a gdzie go trzeba skorygować.     

A ‘Tofik’ Wam się znudził czy dalej macie do niego sentyment? To jest chyba Wasz najbardziej ukochany przez publiczność numer.

Marcin: Powiem szczerze, że nigdy nie lubiłem tego skeczu. Dlatego, że owszem jest śmieszny, ale tak naprawdę nic wartościowego w nim nie ma oprócz śmiesznej postaci Tofika. Nic tam się śmiesznego nie dzieje.

Ale jest ukochany przez widzów. Może nawet bardziej niż się sami tego spodziewaliście.

Marcin: Mamy tego świadomość i chyba właśnie tak się stało.

Michał: Bardziej popularny niż sami się tego spodziewaliśmy to skecz pt.: „Chińczyk”. To jest dla nas zaskoczenie, ponieważ my ten numer wrzuciliśmy do programu jako taki dodatkowy skecz, kiedy musieliśmy wypełnić czas w programie na festiwalu „Paka” w Krakowie. Brakowało nam tam około 10 minut. I był ten „Chińczyk”. Tekst był napisany, przećwiczyliśmy go u mnie w domu ile tak mniej więcej czasowo to wychodzi. I wzięliśmy go jako wypełnienie do programu. Okazało się, że dla ludzi to było i jest całkiem coś innego.   

Marcin: Wracając do „Tofika”, dla mnie to jest największy fenomen, że nawet po dziesięciu latach jest tak lubiany. Jest to skecz z naszego pierwszego programu i nawet dzisiaj w Leicester był z sali wywoływany. To jest ewenement. Natomiast, musimy iść dalej i się rozwijać. To tylko Rolling Stone’si grają ‘Satisfaction’ 50 lat na scenie.   

Jak stwierdziliście sami historia kabaretu 'Ani mru mru’ nie jest długa, ale za to całkiem intensywna. Macie na koncie spory dorobek artystyczny oraz nagrody. Z której jesteście najbardziej dumni?

Michał: zawsze z nagrody publiczności. Nagrody, które zdobywaliśmy na festiwalach pokazywały nam, że idziemy w dobrym kierunku. Ale prawdziwym wyznacznikiem była zawsze nagroda publiczności. Jesteśmy wtedy pewni, że warto to robić.  

Marcin: Dla mnie największą nagrodą jest zawsze to, że na przykład w Leicester przychodzi pełna sala. To piekielnie dowartościowuje i daje nam to poczucie, że jednak ludzie chcą to obejrzeć i że to jest fajne. Wiadomo, można zrobić coś i pojechać w trasę i liczyć, że ludzie przyjdą. Raz przyjdzie piętnaście osób, raz siedemdziesiąt, jeszcze innym dwieście pięćdziesiąt. Nam do tej pory udaje się zapełniać te sale. Więc to jest dla nas nagrodą za to co robimy, że ciągle ludzie chcą nas oglądać.  

I jeszcze cały czas wołają „Tofik”. 

Michał: No właśnie.

Który z dotychczasowych występów zapadł Wam szczególnie w pamięci i dlaczego?

Michał: To nie był pierwszy koncert i nie za bardzo pamiętam, który to był rok w Koszalinie podczas kabaretonu Konia Polskiego. Zawsze pamiętam ten występ, ponieważ było bardzo dużo kabaretów, które my lubimy i uważamy, że są bardzo dobre, nawet lepsze – na przykład Kabaret Moralnego Niepokoju, Marcin Daniec i wiele innych uznanych osobistości sceny kabaretowej. Piotrek Bałtroczyk to wszystko prowadził i zaczął mówić: „A teraz przed państwem wystąpi kabaret Ani mru mru…”. My staliśmy z tyłu i tylko było słychać jak na koncercie rockowym – jedno wielkie WOW! To było takie wrażenie, że po prostu: kurde! To jest takie doładowanie energetyczne, że wychodzi się i nie robi się na sto procent tylko na tysiąc osiemset.  

Marcin: Jeśli chodzi o mnie to ja najbardziej z tych dziesięciu lat pamiętam występ w Leicester dlatego, że mam złą pamięć. Najwięcej szczegółów pamiętamy z dzisiejszego występu (śmieje się). Ale już jutro może być z tym problem.     

Występujecie często w kraju i zagranicą. Gdzie Waszym zdaniem łatwiej  zdobyć kontakt z publicznością? Czy miejsce występów ma jakieś znaczenie?

Michał: Nie mamy kontaktu z publicznością przed występami, więc tak naprawdę nie wiemy jak będzie reagowała na koncertach. Jeżeli przyjeżdżamy na występ to nie ma różnicy czy jest to Polska czy zagranica i czy jest to występ dla pięćdziesięciu osób czy dla trzech tysięcy. Zawsze gramy jednakowo i zawsze jest tak samo jak mamy wyjść i zagrać.  

Marcin: Trochę jednak da się wyczuć, że publiczność zagranicą bardziej czeka i może bardzej jest zadowolona, że przyjechaliśmy i występujemy.

A czy to nie jest tak, że Polacy w kraju są z natury bardziej powściągliwi, a zagranicą są bardziej otwarci i szybciej udaje się Wam ten kontakt nawiązać?

Marcin: Mamy krótki kontakt z Polakami zagranicą.

Michał: Na tej samej zasadzie, jesteśmy zagranicą, wracamy do Polski i występujemy w miejscowości, gdzie nie było nas na przykład dwa lata. Też jest wtedy to oczekiwanie.

Marcin: Nie można tego tak rozgraniczać. Nam tak samo gra się w Kaliszu, na Florydzie czy w Szkocji. 

Dziękuję serdecznie za rozmowę.

Joanna Gulbinska

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.