„Gramy dla Wybranych” – rozmowa z Anją Orthodox, wokalistką Closterkeller

Opowiedz o nowych muzykach w Closterkeller.

AO: Z Zuzą było tak, że dwa lata temu graliśmy dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Dublinie i Cork. Grał tam zespół Hello Jackie, prowadzony przez dwie siostry: Zuzę – gitarzystkę i Aśkę – wokalistkę grającą także na klawiszach. Zachwyciłam się wtedy Zuzą, jej postawą na scenie i estradową charyzmą. Nieustannie łaziłam za nią i z oczami spaniela przekonywałam, że marzę o tym, aby pracować z taką kobietą jak ona, ale  za każdym razem zbywała mnie krótkim „ok, może kiedyś”.

Zuza, Closterkeller, fot. Magdalena Wisińska

Po odejściu Mariusza musiałam rozejrzeć się za nowym gitarzystą. Nie szłam nigdzie na sylwestra, bo musiałam go spędzić z kotem mojego syna i jego dziewczyny, ponieważ nie mógł zostać sam. I tak spędziłam sylwestra jak rasowa ciotka: sama w ubraniu dresowym i kotem na kolanach, ale za to przy Facebooku. Przeglądałam oferty od ludzi, którzy odpowiedzieli na mój apel w związku z poszukiwaniem nowego gitarzysty, a przy okazji rozmawiałam z Kasią z Catharsis, bardzo dobrą death metalową gitarzystką, o tym, że mam problem ze składem. W pewnym momencie zapytała mnie: „a o kobietach nie myślisz?”, czym otworzyła mi jakiś kanał w głowie; ja przecież dwa lata temu oszalałam na punkcie Zuzy! I nagle odezwała się Zuza na Facebooku. Pokazała mi swój ostatni teledysk, na którym grała solówkę. Nie był to wprawdzie Steve Vai, ale byłam pewna, że w Closterkeller, gdzie wręcz nie życzę sobie żadnego sportowego grania i karkołomnych solówek, spokojnie dałaby sobie radę. Zaczęłam więc drążyć temat i w ciągu dwóch dni byłam z nią dogadana.

A jak było z basistą?

AO: Po płycie „Graphite” w 1999 miałam w Closterkeller dokładnie taką samą sytuację: poszukiwałam nowego gitarzysty i basisty. Na  przesłuchanie basistów przyszedł niejaki Olek Gruszka, usiadł z basem i zagrał mi tak doskonale numery Closterkeller, że z miejsca go przyjęłam. Pogadaliśmy pięć minut i w końcu zapytałam go gdzie mieszka. – „W Szczecinie.” Ja mówię: „No chyba cię pogięło, jak to w Szczecinie? Na stałe?”„Tak.” No to go wyrzuciłam po tych pięciu minutach od razu – trudno. Był pięć minut i wyleciał [śmiech]. Później rzeczywiście przeprowadził się do Warszawy i już od wielu lat tu mieszka.

Olek Gruszka, Closterkeller, fot. Magdalena Wisińska

Rok temu graliśmy dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w gimnazjum na Ochocie. Złożyłam zespół NIEclosterkeller, który grał utwory Closterkellera w nieco zmienionym składzie. Na bębnach zagrał Adam [Najman], na gitarze Michał – kolega Adama, Rollo na klawiszach, Desdemona de’Ville na chórkach, a Olka wzięliśmy na bas. Na tych paru próbach przed WOŚP udowodnił, że znakomicie się z nim pracuje, jest profesjonalny, szybki i konkretny. Gra inaczej od Krzyśka, ale w zasadzie każdy muzyk, jeżeli ma swoją indywidualność, gra inaczej od całej reszty. Olek był dla mnie oczywistością, zwłaszcza że wiedziałam z dużym prawdopodobieństwem, że jak go poproszę, to się zgodzi. Zgodził się bez chwili wahania.

Jak Wam się grało pierwszy raz w nowym składzie?

AO: 10 stycznia już wiedziałam, że mam pełny skład uzupełniony o Zuzę i Olka, z którymi muszę za 3 tygodnie zagrać dwa bardzo poważne koncerty przed Fields Of The Nephilim, którzy obok Sisters Of Mercy są na samym szczycie mojego i światowego panteonu bogów gotyku. Wiele osób myślało, że odwołam te koncerty. W tym środowisku, i nie tylko w tym, panuje przekonanie, że kobieta sobie nie da rady. Stwierdziłam, że niech sobie myślą, a ja i tak sobie dam! Bo co innego gdyby chodziło o pełny koncert, ale to było tylko 40 minut. Przed Fieldsami trzeba było zagrać gotyckie, ciężkie numery, a takie mają u nas około siedmiu minut, więc to było sześć utworów, plus siódmy rezerwowy. Mieliśmy 10 dni na zgranie się, bo Zuza musiała przyjechać z Dublina i nie mogę powiedzieć, że było idealnie, ale i tak poszło bardzo ładnie, poprawnie.

Olka od razu przedstawiłam jako nowego basistę, ale z Zuzy zrobiłam tajemnicę. Została objawiona w Krakowie i to w sposób bardzo przemyślany. Nie wyszła na ustawienie sprzętu, tylko na sam koncert, w połowie kawałka „Nero”, którym zaczynamy. Pamiętam to dokładnie. Kiedy śpiewam, nie mogę się koncentrować na ludziach, bo po pierwsze, spoty świecą mi w oczy i nie widzę publiczności, a po drugie, jak się skoncentruję na ludziach, to mylę się w tekście. Widziałam jednak ludzi patrzących na mnie i fotoreporterów pod sceną, gdy nagle zaczyna się gitara i widzę jak twarze i aparaty masowo zwracają się w stronę, z której miała wyjść Zuza. To był fajny coming out gitarzystki [śmiech].

Closterkeller, fot. Magdalena Wisińska

Zuza strasznie się denerwowała przed tymi koncertami. Przed pierwszym koncertem wzięła mocne środki uspakajające, a mimo wszystko ludzie później mówili, że było widać z daleka jak jej się trzęsły ręce. Kompletnie zwariowała na scenie! W piątym utworze, „Łzy w deszczu”, jestem tylko ja z klawiszowcem. Zuza miała wtedy zejść ze sceny. Lecą klawisze, ja patrzę – Zuza stoi. Zawiesiła się! Dałam jej znać i zeszła, ale bardzo oszołomiona. Mimo ekstremalnych nerwów, co nawet przemówiło trochę na jej korzyść, bo ludzie mówili „o, jaka biedna, jak się denerwuje”, jednak dała radę i zagrała. W Warszawie było już troszkę lepiej, fajnie poszło, choć też była spięta.

Olek się troszkę sfrustrował na próbach, bo było ich dużo. Przysiedliśmy fałdów – próby były konkretne, ale fajne, wszystkie w luźnej i bardzo przyjaznej atmosferze. Na próbach cały czas pilnowałam Zuzy, ale w pewnym momencie podszedł do mnie Olek i zapytał – „No, a ja? Jak gram?”. Szczerze odpowiedziałam, że nie wiem [śmiech]. Nie musiałam go pilnować, bo wiedziałam, że jest niezawodny.

Zmiany w składzie Closterkeller wydają się dla wielu nieodzownym elementem zespołu. Jak jest naprawdę?

AO: Te niewiarygodne ilości muzyków, którzy przewinęli się przez zespół są troszkę mitologizowane. Przede wszystkim zespół działa dwudziesty szósty rok. Przeciętnie zespoły działają ok. 5 lat i gdy się przewinie paru muzyków, to jest normalne. My działamy pięć razy tyle, więc statystycznie tak naprawdę to wcale nie są jakieś duże zmiany. Owszem, były na samym początku, w ciągu pierwszych dwóch lat działalności, ale to było 24 lata temu. Ja jestem od początku, Michał jest od roku 90 z dwoma latami przerwy z powodu choroby, kiedy po prostu nie mógł jeździć na koncerty. Przez jakiś czas zastępował go Darek Boral, później Mechu. Krzysiek Najman grał siedem lat, a później osiem, i tak samo Gerard [Klawe] najpierw osiem, a po przerwie dwa lata. Na tym polegają te zmiany, więc to nie jest żaden kalejdoskop.

Może Ci się również spodoba

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.